Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Kredyt zaufania dla energetyki nie będzie trwać wiecznie [OPINIA]

Julita Żylińska
Ten tekst przeczytasz w 1 minutę
węgiel klimat energetyka
Węgiel
Shutterstock

Odkąd w kwietniu prezes Polskiej Grupy Energetycznej (PGE) Wojciech Dąbrowski w wywiadzie dla Bloomberga powiedział o możliwości wydzielenia aktywów węglowych ze spółek energetycznych, a później prace nad takim modelem potwierdził wicepremier Jacek Sasin, otoczenie rynkowe – a z czasem i same spółki z branży – uznały to za pewnik.

Perspektywa uwolnienia firm od niechcianej i kulejącej „wydobywczej nogi” spowodowała, że ich notowania przestały tak gwałtownie lecieć w dół. Pojawiły się kolejne deklaracje o zwrocie ku zielonej stronie mocy, czego kulminacją była zapowiedź neutralności klimatycznej PGE do 2050 r.

Nastroje się zmieniły, choć rzeczywistość pozostała taka sama jak wcześniej – spółki energetyczne nadal mają tyle samo bloków węglowych. Wszyscy liczą na coś, co jednak na razie nie wyszło poza fazę koncepcyjną. Dopiero w październiku Ministerstwo Aktywów Państwowych wybrało bowiem doradcę do stworzenia strategii przekształceń w elektroenergetyce – KPMG Advisory.

Przedstawiciele spółek energetycznych zaczęli więc lekko się niecierpliwić i wywierać presję na rząd. Na kolejnych konferencjach szef PGE przestrzegał, że w związku z kosztami kredytu separacja aktywów to warunek konieczny, by przetrwać. Na prezentacji nowej strategii dał do zrozumienia, że zakłada ona wydzielenie węglowych bloków energetycznych do końca przyszłego roku. W sukurs przyszedł mu szef Tauronu, który zapowiedział, że jego spółka ma zamiar dotować wydobycie węgla nie dłużej niż do końca przyszłego roku.

Jednocześnie w związku z zapowiedzią przekształceń strategiczne decyzje dotyczące węglowych nieruchomości są odkładane i zrzucane na barki „węglowego tworu”, który przejmie górnicze aktywa. Tak zdaje się dziać w przypadku słynnej odkrywki węgla brunatnego w Złoczewie, która miałaby zasilać największą w kraju elektrownię Bełchatów. Zabawa w ciuciubabkę wokół Złoczewa trwa już dwa lata. Wiadomo, że wydobycie z niej będzie nieopłacalne w związku z unijną polityką klimatyczną, ale rząd nie chce tego przyznać, PGE trzyma sprawę w zawieszeniu, a wszyscy z ulgą spoglądają na ciągnący się proces koncesyjny. Już historia Ostrołęki C jasno pokazała, że zwlekanie z decyzjami o odchodzeniu od węgla to utopione gigantyczne pieniądze.

Tylko skąd je brać. Portal Wysokie Napięcie poinformował, że biznesplan pogrążonej w kryzysie Polskiej Grupy Górniczej zakłada 2 mld zł rocznie dopłat do wydobycia. Nierentowna już dziś spółka zamierza kontynuować produkcję węgla energetycznego za państwową dotację. Ale rząd musi uzyskać zezwolenie Brukseli na pomoc publiczną. To na pierwszy rzut oka wydaje się wręcz niemożliwe, bo Unia pozwala dotować tylko zamykanie kopalń. Warszawa chce się powołać na unijny traktat, jak informował w wywiadzie dla DGP wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń. Rozmowy zapowiadają się więc na długie i trudne i choć Soboń zapewnia, że prace nad przekształceniami energetyki będą się toczyć równolegle, nie da się ich przeprowadzić bez uporządkowania górnictwa. Powstaje więc pytanie, jak długo utrzyma się na rynku pozytywny sentyment związany z oczekiwaniem na te przekształcenia i czy tego kredytu wystarczy, by zamknąć rozmowy o górnictwie.