Niemal 30 proc. badanych jest zdecydowanie przeciwnych czasowemu wstrzymaniu wydobycia w kopalni w Turowie po postanowieniu TSUE. W sumie niemal 47 proc. jest przeciw podporządkowaniu się zaleceniom TSUE, który wydał takie postanowienie po skardze Czech.
To wyniki sondażu United Surveys przeprowadzonego na zlecenie DGP i RMF FM. Przeciwni są głównie mężczyźni - w tej grupie zdecydowane zdanie ma co trzeci ankietowany, a ogółem za niestosowaniem się do postanowienia TSUE jest niemal połowa panów. Sprzeciw rośnie także z wiekiem. W grupie najstarszych ankietowanych (ponad 70 lat) 63 proc. uważa, że Polska powinna wstrzymać wydobycie. To także poglądy zwolenników PiS. Takie są nastroje społeczne w momencie, kiedy rozmowy z Czechami przyspieszyły. Tylko w tym tygodniu odbędą się co najmniej dwa spotkania, poprzednie było w piątek.
Sprawa sporu o kopalnię w Turowie ‒ w której Czesi oskarżają polskie władze o zanieczyszczanie środowiska oraz zmniejszenie poziomu wody ‒ przeszła na poziom polityczno-dyplomatyczny. W poniedziałek późnym wieczorem spotkali się ministrowie środowiska. ‒ Po raz pierwszy rozmowa nie dotyczyła tylko technicznych szczegółów umowy, ale bardziej kontekstu polityczno-społecznego ‒ mówi jeden z uczestników. Jego zdaniem to dobrze, bo bez decyzji politycznej sprawa nie ruszy do przodu. Jak dodaje, Czesi mówili o tym, że nadchodzące wybory naprawdę nie mają wpływu na rozmowy. I że na stole będzie ten sam dokument również po tym, jak zostanie wybrany nowy rząd. W tej sprawie opozycja ma podobne zdanie, co partia rządząca. Po postanowieniu TSUE, który nakazał Polsce płacić, przewodnicząca parlamentarnej komisji środowiska naturalnego Dana Balcarová z opozycyjnej Partii Piratów komentowała, że ma nadzieję na skuteczność sankcji.
‒ Oczekujemy od czeskiej strony, że będzie trzymała się podpisanych już zobowiązań ‒ mówi osoba znająca kulisy rozmów po polskiej stronie. Punktem wyjścia do negocjowania ugody pozostaje dla Polski majowa umowa ramowa, ale ‒ jak twierdzi nasz informator ‒ Czesi od początku rozmów próbują od niej odejść, eskalując żądania. ‒ Stworzyli taki mechanizm, w którym za każde naruszenie umowy będzie naliczana kara dzienna, i to w takich wysokościach, że w ciągu 4‒5 miesięcy wyniosłaby ok. 500 mln euro. A procedura była taka, że w każdej sprawie ciężar dowodu spoczywałby na Polsce ‒ słyszymy. Tymczasem Warszawa chce trzymać się majowej umowy, w której arbitrem miałby być Trybunał Sprawiedliwości UE. ‒ Dementujemy pogłoskę, że nie chcemy poddać się jurysdykcji TSUE. To zapisano w majowej umowie, którą przecież podpisaliśmy ‒ dodaje rozmówca. Pod porozumieniem, zawartym w kraju libereckim, podpisali się m.in. czeski wiceminister środowiska Vladislav Smrž oraz wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń. Po niej nastąpiło kilkanaście spotkań w czeskiej stolicy, na które latem polscy negocjatorzy jeździli niemalże co tydzień.
W umowie zaproponowano także przekazanie stronie czeskiej do 45 mln euro. ‒ Jesteśmy otwarci, by dać więcej, ale ramą rozmów musi być umowa z maja, na mechanizm sankcyjny się nie zgodzimy ‒ dodaje nasz rozmówca.
Nie wiadomo, czy dzisiaj dojdzie do podpisania porozumienia, ale polskiej stronie się spieszy. ‒ Nie chcemy czekać kilku dni, bo po wyborach nie będzie z kim gadać przez kilka miesięcy, gdy będą zajęci formowaniem rządu. Rozumiemy, że Czesi nie chcą zawierać umowy przed wyborami, ale z drugiej strony boją się odejścia od stołu ‒ twierdzi nasze źródło. ‒ Albo wszystko się wydarzy jutro i do końca tygodnia zawieramy umowę, albo poddajemy się jurysdykcji TSUE ‒ dodaje. I zauważa, że jest teraz moment, by zracjonalizować dokument, który i tak będzie dla Czechów bardzo korzystny.
Czy Polska powinna zastosować się do postanowienia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej - po skardze Czech - nakazującego czasowe wstrzymanie wydobycia w kopalni w Turowie?