Gazprom po raz kolejny wstrzymał dostawy gazociągiem jamalskim do Europy. Jak wynika z informacji niemieckiego operatora, we wtorek kierunek fizycznego przepływu w Jamale odwrócił się i gaz popłynął z Niemiec do Polski.
Podobna sytuacja miała już miejsce kilkakrotnie w zeszłym miesiącu. Rosyjski monopolista nie zarezerwował też dodatkowych mocy przesyłowych na styczeń na trasie biegnącej przez Ukrainę.
W efekcie ceny surowca na europejskim rynku znów osiągnęły rekordowe wartości. Na holenderskiej giełdzie w Rotterdamie 1 MWh błękitnego paliwa kosztowała we wtorek ponad 180 euro. Jeszcze w sierpniu taką ilość gazu można było kupić za 40 euro, a w poprzednich sezonach ceny nie przekraczały 20 euro. Szybujące ceny gazu mają związek z utrzymującymi się niedoborami paliwa w europejskich magazynach. Średnia ich zapełnienia dla Europy wynosi niespełna 60 proc., a największe problemy z zapasami gazu mają Ukraina (32 proc.), Austria (37 proc.) i Holandia (41 proc.).
Reperkusje gazowego kryzysu najprawdopodobniej odczuje też Polska, gdzie zgodnie z nowo przyjętą taryfą ceny surowca podskoczyły już o ponad 50 proc. Nasze magazyny paliwa są wprawdzie zapełnione w ponad 90 proc., jednak ich pojemność jest niższa niż choćby u naszych sąsiadów (jesteśmy w stanie zgromadzić niecałe 20 proc. naszego rocznego zapotrzebowania, Niemcy prawie 30 proc., Słowacja prawie dwie trzecie, a Ukraina może zaś pomieścić roczny zapas surowca). Nasze możliwości korzystania z rezerw są też ograniczone przez przepustowość instalacji. Maksymalnie możemy z nich pozyskać ok. 60 mln m sześc. gazu na dobę (w ubiegłorocznym szczycie zapotrzebowania PGNiG dostarczył zaś klientom 80 mln m sześc. w ciągu jednej doby).
Jeszcze boleśniejsze będą jednak skutki podwyżek dla Europy Zachodniej, gdzie gaz stanowi jeden z głównych składników miksu energetycznego, a jego koszt bezpośrednio przekłada się na ceny prądu. Mechanizm ten jest wzmocniony przez ostatnie zakłócenia we francuskiej energetyce jądrowej, które wymusiły na Paryżu posiłkowanie się importem prądu. Moskwa odrzuca oskarżenia, że zakłócenia dostaw są elementem gry czy politycznego szantażu wobec Europy. ©℗