Przed energetycznym szczytem UE coraz więcej krajów naciska na odcięcie Rosji od wpływów ze sprzedaży ropy.
Po kilku dniach korekty na giełdach surowców energetycznych znów robi się gorąco. Jeszcze w ubiegłą środę baryłkę ropy brent można było kupić za niecałe 100 dol., w poniedziałek ceny wspięły się z powrotem do ponad 110 dol. Znacznie tańszy jest surowiec ze Wschodu. Różnica między ceną ropy z Morza Północnego a rosyjską mieszanką Ural, która jeszcze przed miesiącem nie przekraczała 4 dol., w ostatnich pięciu dniach pobiła historyczne rekordy, zbliżając się do 30 dol. Zakupy w Rosji uległy pewnemu ograniczeniu na skutek wycofania się z umów z agresorem przez część koncernów paliwowych, ale mimo to, jak wskazują dane Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA), w pierwszych tygodniach po inwazji średnie dostawy do Europy drogą morską utrzymywały się powyżej 2 mln baryłek dziennie.
Zatrzymać finansowanie Moskwy!
Nowa fala niepokojów na rynkach ma związek ze zbliżającym się szczytem w Brukseli. Już za kilka dni szefowie rządów UE mają wznowić rozmowy na temat nałożenia energetycznych sankcji na Rosję. Głównym punktem na agendzie jest embargo na ropę. Za tym rozwiązaniem lobbują w europejskich stolicach m.in. Amerykanie, którzy sami zatrzymali import z tego kraju głównych surowców energetycznych przed dwoma tygodniami, oraz Ukraina. Postulat embarga bardzo mocno stawiają m.in. Polska, która sama należy do największych importerów rosyjskich surowców, oraz kraje bałtyckie. Tylko od początku wojny wytransferowane z Europy do Rosji opłaty za ropę szacowane są na ok. 6 mld euro.
W ostatnich dniach przed szczytem presja na odcięcie się od rosyjskiej ropy rośnie. Wczoraj o embargu dyskutowali ministrowie spraw zagranicznych UE. Ivan Korčok, szef dyplomacji Słowacji – która też należy do grona najmocniej uzależnionych od rosyjskich dostaw państw UE – przekonywał, że finansowanie Rosji poprzez zakupy surowcowe „musi zostać zatrzymane”. Wcześniej o ustanowienie naftowego embarga wspólnie z Litwą zaapelował szef MSZ Irlandii Simon Coveney. Wilno chce, żeby UE wyznaczyła przynajmniej „czerwone linie”, których przekroczenie pociągnęłoby za sobą uruchomienie restrykcji energetycznych.
Co powie Berlin?
Do hamulcowych w sprawie sankcji należeli dotąd dwaj najwięksi europejscy importerzy ropy ze Wschodu – Niemcy i Holandia. – Zbyt wiele rafinerii we wschodniej i zachodniej części Europy jest wciąż kompletnie zależnych od rosyjskiej ropy, a z gazem jest nawet gorzej – mówił wczoraj holenderski premier Mark Rutte. – Musimy zniwelować tę zależność. Powinniśmy to zrobić tak szybko, jak to możliwe, ale nie możemy zrobić tego jutro – przekonywał. Ostrożna była na razie także Komisja Europejska, która zapowiedziała plan „derusyfikacji” europejskiej energetyki, ale dopiero w horyzoncie 2027 r. – Widzimy już tysiące ofiar cywilnych, ale ewidentnie wciąż nie jest to czerwona linia – konstatował gorzko szef litewskiego MSZ Gabrielius Landsbergis.
Możliwość zmiany stanowiska Berlina w sprawie embarga zasygnalizowała w piątkowym wystąpieniu minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock. – Jest ważne, by zależność gospodarcza lub energetyczna nie sprawiała, że nie zabieramy głosu nawet wtedy, gdy to trudne, w tym w kwestii embarga na ropę czy inne towary – stwierdziła. Jeśli ostatecznie Berlin utrzyma opór wobec embarga, jako kompromisowa alternatywa może pojawić się propozycja cła lub innej formy sankcji na ropę, która ograniczyłaby rosyjskie zyski z eksportu surowca.
Do powrotu tematu naftowego embarga odniosła się wczoraj Moskwa. Jak przekonywał rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, decyzja o zatrzymaniu dostaw ropy uderzy we wszystkich. – Takie embargo będzie miało bardzo poważne skutki dla światowego rynku energii i bardzo poważny negatywny efekt dla bilansu energetycznego Europy – stwierdził.
Do obaw o perspektywy ewentualnego zastąpienia rosyjskich dostaw – stanowiących ok. 30 proc. importu UE – przyczynił się dodatkowo niedzielny atak jemeńskich rebeliantów na saudyjskie instalacje energetyczne. Gdyby produkcja największego naftowego potentata została uszczuplona, unijne sankcje miałyby przyczynić się do strukturalnego niedoboru surowców w gospodarce światowej.
Katastroficzne wizje studzi Lauri Myllyvirta, główny analityk CREA. – W przypadku ropy dysponujemy strategicznymi rezerwami, które są w stanie zastępować rosyjskie dostawy nawet przez rok, gdyby okazało się to konieczne. Jeśli dodatkowe wsparcie zapewnią USA, pomoże to jeszcze mocniej zamortyzować koszty. Mielibyśmy czas na to, żeby ograniczyć nasze zużycie surowca i zorganizować dostawy z innych kierunków. Jednocześnie wpływ na rosyjskie dochody z eksportu byłby druzgocący – mówi DGP.
Damy sobie radę
Dyskusji o sankcjach ze spokojem przygląda się Orlen, który ograniczył już udział rosyjskiej ropy w swojej płockiej rafinerii do ok. 50 proc. i pracuje nad dalszym jego zmniejszeniem. Kluczową rolę w dywersyfikacji dostaw ma odegrać Bliski Wschód. Koncern liczy zwłaszcza na współpracę z Saudi Aramco – największym koncernem naftowym na świecie, który ma objąć 30 proc. udziałów w gdańskiej rafinerii Lotosu. Po fuzji Orlen chce pokrywać saudyjską ropą 45 proc. swojego zapotrzebowania. To jednak poziom, który będzie osiągany powoli. Również nie gwarantuje pełnego uniezależnienia się od Wschodu. – Czy ten region będzie w stanie pokryć nasze zapotrzebowanie w całości? Na dzisiaj – kiedy wielka część Zachodu szuka alternatywy – może okazać się to niewystarczające. Natomiast szlaki mamy już przetarte i dostawy saudyjskie trafiają do naszych rafinerii, a więc przynajmniej częściowo mamy z tego kierunku zaopatrzenie – mówi dr Jakub Bogucki, analityk rynku paliw w e-Petrol.pl.
Orlen chce rozszerzać współpracę również z innymi dostawcami. W ubiegłym tygodniu spółka przyjęła 130 tys. ton ropy z Norwegii. Korzysta też z surowca z Nigerii, Angoli czy Stanów Zjednoczonych. „Biorąc pod uwagę logistykę, zaopatrzenie PKN Orlen w surowiec mogłoby odbywać się w 100 proc. drogą morską” – stwierdza biuro prasowe płockiego koncernu w odpowiedzi na pytania DGP, podkreślając, że firma jest przygotowana na wstrzymanie dostaw z Rosji.
Jakub Bogucki wskazuje jednak, że znajdując nowe kierunki, trzeba liczyć się z tym, że konkurencja o surowiec będzie zacięta. – Pojawia się pytanie o dostępność w warunkach „kolejki” poszukujących krajów. Czy byłaby to ropa amerykańska, irańska, wenezuelska czy z krajów Afryki – to jest tylko pierwszy element odpowiedzi. Bardziej kłopotliwe jest pytanie o cenę – mówi Bogucki.
Na ewentualne embargo przygotowuje się też Lotos. Od wybuchu wojny w Ukrainie w spółce działa specjalny sztab kryzysowy, który na bieżąco monitoruje sytuację na rynku. „Koncern jest przygotowany na każdą ewentualność i ma zabezpieczone dostawy na najbliższe tygodnie” – zapewnia spółka.
Goldman Sachs wskazywał w zeszłym tygodniu, że Polska (obok m.in. Turcji, Finlandii i Holandii), ze względu na zależność od rosyjskiej ropy, należy do europejskiej czołówki krajów narażonych na straty w związku z ukraińskim konfliktem. Zdaniem Boguckiego w praktyce zastąpienie rosyjskiego surowca może okazać się kosztowne i czasochłonne. – Tego nie da się zrobić ani szybko, ani tanio. Brytyjczycy zagwarantowali sobie czas do końca roku. U nas proces ten także trzeba byłoby chyba rozłożyć na wiele miesięcy – ocenia analityk. ©℗
Gaz nie będzie paliwem transformacji?
Do ubiegłego lata przeciętne ceny gazu na giełdzie w Rotterdamie nie przekraczały 200 euro za 1 tys. m sześc. W okresie narastającego w kolejnych miesiącach kryzysu dostaw stopniowo rosły, a od czasu rozpoczęcia inwazji utrzymują się już trwale powyżej pułapu 1000 euro za 1 tys. m sześc.
Tak rynek wycenia zagrożenie zatrzymania dostaw rosyjskiego gazu, którego zastąpienie – ze względu na ograniczenia infrastrukturalne i dywersyfikacyjne zaniechania Europy – stanowi największe wyzwanie spośród wszystkich surowców energetycznych. Cenową rewolucję widać także w strukturze rosyjskiego eksportu. Dziś to gaz – a nie, jak do tej pory, ropa naftowa – odpowiada za największą część dochodów Moskwy ze sprzedaży surowców. Niemal 11 z ok. 17 mld euro, które – według szacunków CREA – Rosja zarobiła od rozpoczęcia wojny, stanowiło właśnie błękitne paliwo.
Jak przekonuje analityk Centrum Lauri Myllyvirta, w efekcie UE będzie musiała zrewidować strategię dotyczącą tego surowca. – Ceny gazu były bardzo wysokie już przed inwazją. Po części przyczyniły się do tego działania Gazpromu, który z premedytacją ograniczał dostawy, ale ta zmiana ma szerszy charakter. Rosyjska inwazja to gwóźdź do trumny koncepcji gazu jako paliwa transformacji – mówi nam. ©℗
MS