Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Kurtyka: Uwalniamy się od surowców rosyjskich, ale trzeba się liczyć z presją cenową i okresowymi trudnościami z zaopatrzeniem [WYWIAD]

Sonia Sobczyk-Grygiel Marceli Sommer
Ten tekst przeczytasz w 6 minut
Elektrownia atomowa
Pilną sprawą jest wybór partnera czy partnerów do programu jądrowego
ShutterStock

Jest dla Polski moment do tego, by przeprowadzić ofensywę na forum UE, jeżeli chodzi o energetykę jądrową - mówi Michał Kurtyka, były minister klimatu i środowiska, autor wydanej w kwietniu książki „Zwrot ku sprawiedliwej transformacji”.

Michał Kurtyka były minister klimatu i środowiska, autor wydanej w kwietniu książki „Zwrot ku sprawiedliwej transformacji”
Michał Kurtyka były minister klimatu i środowiska, autor wydanej w kwietniu książki „Zwrot ku sprawiedliwej transformacji” /
Materiały prasowe

Co wojna w Ukrainie zmieni z punktu widzenia polityki energetycznej Polski?

Sprawia, że musimy przyśpieszyć transformację. Pilną sprawą jest wybór partnera czy partnerów do programu jądrowego. Budowa elektrowni to kwestia kilkunastu lat, ale każde opóźnienie decyzji w całym procesie będzie tę perspektywę jeszcze bardziej odsuwać. Druga fundamentalna kwestia to przedłużenie życia instalacji, które obecnie funkcjonują w naszym systemie energetycznym po to, żeby zwiększyć jego odporność na ewentualne wstrząsy. W tym kierunku zmierza zrealizowany ostatnio szczęśliwie program Bloki 200+. Umożliwia on modernizację istniejących jednostek węglowych za 5-10 proc. wartości zbudowania nowego bloku tej samej mocy. Realizację tych inwestycji także należy maksymalnie przyśpieszyć, by zapewnić naszemu systemowi niezbędną rezerwę.

Wreszcie w krótkim okresie uwalniamy się od surowców rosyjskich. Nie oszukujmy się, biorąc pod uwagę dostępność alternatywnych dostaw węglowodorów na światowych rynkach, będzie to trudne i trzeba liczyć się z dużą presją cenową, a nawet okresowymi trudnościami z zaopatrzeniem. Na takie scenariusze trzeba się przygotować z wyprzedzeniem. Kluczem do tego będzie szybki rozwój odnawialnych źródeł oraz oszczędzanie energii, bo to te narzędzia zapewniają najkrótszy czas reakcji. Budowa bloku węglowego to kwestia kilku lat. Zamontowanie pompy ciepła, paneli fotowoltaicznych czy ładowarki do samochodu elektrycznego - i obniżenie w ten sposób zapotrzebowania na surowce sprowadzane z Rosji - to kwestia kilku miesięcy. Nadal sporo potencjału jest także w programach termoizolacyjnych.

Podobne sygnały - o potrzebie przyspieszenia dekarbonizacji w związku z wojną - wysyła Bruksela. Od polityków PiS słyszymy jednak również o nadziejach na luzowanie rygorów polityki klimatycznej.

Rząd od początku opowiadał się za szybkim odcięciem się UE od ropy, gazu i węgla ze Wschodu. Tak rozumiana derusyfikacja będzie miała olbrzymie konsekwencje - w postaci gospodarczych kosztów, ale także działań adaptacyjnych. Spodziewam się, że ostatecznie na rynku górę weźmie strategia odchodzenia od surowców kopalnych, a nie prostej zmiany kierunków dostaw, która w obliczu ograniczonej dostępności i szybujących cen węglowodorów będzie droższa i bardziej ryzykowna. Trudno też liczyć na jakiś gwałtowną poprawę warunków finansowo-regulacyjnych dla nowych projektów, np. wydobywczych, związanych z paliwami kopalnymi. Jedynym sposobem na to, by uciec od kosztów związanych z zależnością od rosyjskich dostaw - a zarazem od tych wynikających z polityki klimatycznej - będzie jak najszybsza dekarbonizacja.

Rząd pracuje nad aktualizacją, przyjętej jeszcze za pańskiego urzędowania, Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. O potrzebie rewizji mówiono od dawna. Teraz podnoszą się głosy, że zapowiadane zmiany nie idą wystarczająco daleko i za chwilę konieczna może być kolejna aktualizacja.

Mamy systemowy problem z procesem planistycznym w energetyce, o czym wielokrotnie głośno mówiłem. Procedura opracowania polityki energetycznej jest przekombinowana i zbyt długa w porównaniu z tempem zmian technologicznych w energetyce. W sytuacji wojennej nasz czas reakcji powinien być jeszcze krótszy. Ale nie powinniśmy też przesadzać z oczekiwaniami wobec rządowych planów. Każdy dokument strategiczny traktowany „aptekarsko” będzie wymagał nieustannych rewizji.

Rządowa polityka energetyczna ma zatem wyznaczać ogólne kierunki zmian, stanowić kompas dla adaptacyjnych działań uczestników rynku. I tę rolę spełnia. PEP2040 dobrze określa główne trendy: sprawiedliwą transformację, obniżenie emisyjności systemu energetycznego, włączenie do miksu atomu i morskiej energetyki wiatrowej, szeroki udział rozproszonych lądowych mocy OZE oraz powszechną elektryfikację. Odchodzeniu od paliw kopalnych towarzyszy coraz szersze wykorzystanie prądu także jako źródła ciepła w budynkach (pompy ciepła) czy napędu w transporcie (elektromobilność).

Według ekspertów założenia zmian w polityce energetycznej nie zapowiadają jednak niezbędnego przyspieszenia naszej transformacji - w 2040 r. planuje się wytwarzanie z OZE tylko 50 proc. naszego prądu, choć osiągnięcie tego celu mogłoby nastąpić o dekadę wcześniej.

Z zapowiedzi pani minister Anny Moskwy wynika jednak, że już w 2030 r. instalacje odnawialne miałyby sięgnąć 50 GW, co oznaczałoby niemal potrojenie obecnie istniejących mocy tego typu. To, czy ostatecznie będzie ich 45 czy 55, jest drugorzędne. Najważniejsze jest wzmocnienie trendu, jakim jest zwiększanie niezależności od importowanych węglowodorów, poprzez szybką rozbudowę OZE. Zapowiedzi rządu idą więc we właściwą stronę.

Czy ostrożność w ambicjach nie świadczy o tym, że OZE nadal nie cieszą się w obozie władzy zbyt wielką estymą?

Analitycy w Ministerstwie Klimatu i Środowiska bardzo rzetelnie badają zmieniające się zapotrzebowanie na moc w polskim systemie elektroenergetycznym i to, jaką rolę mogą odegrać w jego zaspokajaniu poszczególne technologie. Z OZE wiąże się bardzo realne wyzwanie: od pewnego momentu zwiększanie udziału takich źródeł w miksie, bez możliwości zagospodarowania nadwyżek produkowanej przez nie energii, staje się nieefektywne ekonomicznie. To zmieni się dopiero w momencie, w którym znajdziemy sposób na ich magazynowanie - czy to poprzez produkcję zielonego wodoru, czy elektrownie szczytowo-pompowe, czy inne technologie. Rozwój takich rozwiązań wymaga czasu. Bardzo ważne jest też to, że OZE cieszy się coraz większą akceptacja społeczną i jest kierunkiem oczekiwanym przez większość obywateli.

Mamy jednak sprzeczność. Z jednej strony, jak sam pan mówi, OZE są jednym z kluczy do szybkiej derusyfikacji. Z drugiej - branża ta narzeka na nieprzychylność rządu. W energii wiatrowej mamy obowiązującą od prawie sześciu lat zasadę 10H, w fotowoltaice - notoryczne problemy z przyłączeniami do sieci.

W fotowoltaice głównym problemem są „fantomowe” warunki przyłączenia. Wydano bardzo dużo pozwoleń, które nie są realizowane, a służą swoim dysponentom de facto jako instrument finansowy. Z jednej strony mamy więc nowe projekty, które stosunkowo często spotykają się z odmowami operatorów. A z drugiej strony Polskie Sieci Elektroenergetyczne i dystrybutorzy energii tłumaczą, że wnioski na dziesiątki tysięcy megawatów czekają „w kolejce”. Warto byłoby ten węzeł gordyjski wreszcie przeciąć, np. określając termin ważności dla wydanych warunków przyłączeń tak, aby „fantomowe” projekty nie blokowały tych realnych. Trzeba również uprościć i skrócić procedury administracyjne dla odnawialnej energetyki rozproszonej. Jesteśmy w warunkach gospodarki wojennej i musimy elastycznie zmienić podejście.

Mówi pan, że pilną sprawą jest wybór partnera czy partnerów do programu jądrowego. Jednak, czy wyzwaniem dla rozwoju naszej energetyki jądrowej nie jest np. sprzeciw Berlina?

Sprzeciw Niemiec wobec energetyki jądrowej jest szkodliwy dla Europy i uderza w polityczną wiarygodność Berlina. Jest to więc dla Polski moment do tego, by przeprowadzić ofensywę na forum UE, jeżeli chodzi o energetykę jądrową. Od połowy roku prezydencję w UE przejmą Czechy, które wraz z Polską są największym rzecznikiem odblokowania energetyki jądrowej w UE, a także jej finansowania. Jest całkowitym absurdem, co dodatkowo uwypukla kontekst wojny w Ukrainie, że Europejski Bank Inwestycyjny, źródło największego i najtańszego kapitału w Unii, nie finansuje najbardziej oczywistego sposobu na uniezależnienie się od rosyjskich węglowodorów, jakim jest atom.

Z czego to wynika?

Z niechęci Niemiec i Austrii do tej technologii oraz z wyboru ścieżki transformacji energetycznej opartej jedynie na źródłach odnawialnych. Nasz przemysł potrzebuje stabilnych dostaw prądu przez cały rok na poziomie 7 tys. MW. Idealnym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest właśnie energetyka jądrowa. Pomoże nam ona we wzmacnianiu naszej konkurencyjności. Teraz w Europie mamy swoje pięć minut. Okazało się, że mieliśmy rację w sprawie bezpieczeństwa energetycznego czy agresywnego potencjału Rosji. Musimy to przekuć w kapitał dyplomatyczny na poziomie UE. I, wraz z Czechami, jak najszybciej odwrócić unijne myślenie na temat atomu. Wątpię, by opór Niemiec był dziś nie do przeskoczenia.

Jest przesądzone, że pierwszą elektrownię jądrową zbudują nam Amerykanie? Czy jakąś rolę mogą tu odegrać także Koreańczycy czy Francuzi?

Amerykanie są pierwszym partnerem, który zaangażował się w ten proces, podpisał z nami porozumienie, co przemawia na rzecz podjęcia z nimi współpracy w tej sprawie. Jednak do momentu sfinalizowania porozumienia zarówno oferta francuska, jak i koreańska są w grze. Jest pytanie, czy będziemy mieli jednego czy wielu partnerów w rozwoju naszej energetyki jądrowej, bo na jednej elektrowni się nie skończy. Biorąc pod uwagę zapotrzebowanie naszego kraju na energię, wszystko wskazuje na to, że będziemy potrzebować dużo taniej i zeroemisyjnej energii elektrycznej, dostępnej 365 dni w roku. A na to jedyną odpowiedzią jest właśnie duża energetyka jądrowa. Na razie mamy w planach budowę sześciu bloków, które mają powstać z udziałem państwa. Dla przemysłu bardzo dobrym uzupełnieniem są małe bloki jądrowe, które jednocześnie produkują energię i parę. Dostępnych jest tu kilka rozwiązań, jedno z nich, czyli wysokotemperaturowy reaktor jądrowy, jest w tej chwili rozwijane w Świerku.

Decyzja o dywersyfikacji dostaw gazu okazała się dla nas zbawienna. Co z dywersyfikacją surowców wykorzystywanych w nowych technologiach, o której pisze pan w swojej najnowszej książce?

Wychodzimy z monokultury opartej na jednym paliwie i przechodzimy na szeroki wachlarz technologii, możliwość zaspokajania popytu przez różne OZE czy energię jądrową.

W tej chwili światową geopolityką rządzą dwie siły - rywalizacja USA-Chiny oraz korekta globalizacji. One sprawiają, że świat będzie się fragmentaryzował. Poszczególne bloki polityczne będą dążyły do ograniczenia zależności od konkurentów. Wyzwaniem będzie w związku z tym uzyskanie niezależności od surowców krytycznych. Na nich opiera się elektronika, półprzewodniki, technologie OZE. Największym dysponentem tych surowców są Chiny lub takie kraje, w których są one eksploatowane w nieetyczny sposób, jak to ma miejsce np. przy wydobywaniu kobaltu w Kongo. Rosja była znaczącym dostawcą niklu czy palladu.

Technologia szuka odpowiedzi na to wyzwanie. Kolejne generacje baterii litowo-jonowych - opartych na licie, żelazie i fosforze - zmniejszają ich zużycie. Należy spodziewać się poszukiwania substytutów tych pierwiastków. ©℗

Rozmawiali Sonia Sobczyk-Grygiel i Marceli Sommer