Amerykanie chcą przyspieszyć transformację w swoim najbardziej emisyjnym sektorze. Liczą też na zwiększenie udziałów w globalnym rynku elektromobilności.
Wstępne wyliczenia grupy Rhodium wskazują, że emisje gazów cieplarnianych w Stanach Zjednoczonych były w 2022 r. o 1,3 proc. wyższe niż w roku poprzednim. Według prognoz Międzynarodowej Agencji Energii i Global Carbon Project na całym świecie miał być wzrost o ok. 1 proc. W porównaniu z 2005 - roku bazowego w amerykańskich planach klimatycznych - Ameryka obniżyła emisje o ok. 16 proc. W ocenie analityków nie wystarcza to jednak, by znaleźć się na drodze do wypełnienia zobowiązań na 2030 r. Zgodnie z zeszłoroczną deklaracją drugi co do wielkości światowy emitent gazów ma do tego czasu zredukować swój „ślad klimatyczny” co najmniej o połowę.
Szczegółowe plany
Ameryka nie zamierza jednak rezygnować ze swoich celów. Kluczem do dekarbonizacji ma być przyjęta w zeszłym roku ustawa antyinflacyjna. Według ośrodka Rystad Energy mobilizacja 370 mld dol. na zielone technologie tylko w tym roku powinna przełożyć się na ponad 10 GW dodatkowych mocy słonecznych i wiatrowych w energetyce. Do końca dekady ma przynieść obniżenie śladu klimatycznego o ok. 1 mld t ekwiwalentu CO2. To cztery piąte z obiecywanego spadku emisji o 50 proc.
W tym tygodniu do przyjętego już arsenału regulacji dołączono szczegółowe plany dla sektora transportu. To kluczowa z punktu widzenia klimatu gałąź gospodarki. Odpowiada za ok. 37 proc. amerykańskich emisji. Jak podkreśla sekretarz energii Jennifer Granholm, plan ma zapewnić, że „wszyscy Amerykanie odczują korzyści związane z transformacją w kierunku czystego transportu: dobrze płatne miejsca pracy w przemyśle, wyższą jakość powietrza i niższe koszty”.
Zgodnie z programem, który oprócz resortów energii i transportu sygnowała także Agencja Ochrony Środowiska oraz Departament Gospodarki Mieszkaniowej i Urbanistyki, do 2030 r. połowa sprzedawanych na amerykańskim rynku nowych aut osobowych ma być bezemisyjna. Już w 2027 r. taki charakter ma mieć flota pojazdów obsługujących rząd i agencje federalne. Równocześnie rozbudowywana ma być infrastruktura do ładowania pojazdów elektrycznych. Do końca dekady ma powstać pół miliona nowych stacji. Na kolejną dziesięciolatkę Amerykanie przewidują wycofanie ze sprzedaży nowych aut spalinowych. Najpóźniej w 2040 r. dostępne mają być już tylko modele zeroemisyjne. W latach 2040-2050 stopniowo mają być wymieniane pozostające w użyciu pojazdy spalinowe.
Rozszerzanie zachęt
Wolniejsze będzie tempo zmian w segmencie aut ciężarowych i autobusów. W 2030 r. technologie bezemisyjne mają mieć 30 proc. udziału w rynku. Wymiana floty rządowej jest przewidziana w perspektywie 2035 r.
W dokumencie określono również cele dla transportu lotniczego - 20 proc. redukcji emisji do końca dekady i neutralność klimatyczną do 2050 r. Już w najbliższych latach mają być rozwijane moce produkcyjne w zakresie zrównoważonych paliw lotniczych. Do 2030 r. mają sięgnąć ponad 11 mld l rocznie. Pomóc w ograniczeniu emisji ma również uszczelnienie gazowej infrastruktury przesyłowej, zwiększającej w atmosferze ilość metanu.
Jak zaznacza Waszyngton, priorytetami w procesie przemian mają być wygoda i efektywność. Dlatego wśród filarów programu jest zmiana filozofii planowania przestrzeni. Chodzi o ograniczenie konieczności przemieszczania się oraz jego kosztów. Zgodnie z przyjętymi założeniami do końca dekady obciążenie obywateli powinno być niższe o 5 proc. Planowane są też inwestycje w transport publiczny. Administracja Joego Bidena chce stopniowo rozszerzać zachęty do przesiadania się do pojazdów nisko- i zeroemisyjnych przez obywateli. Głównym narzędziem mają być rabaty i publiczne inwestycje w infrastrukturę do ładowania aut elektrycznych. Wsparcie ma trafiać zwłaszcza do społeczności o niskich dochodach.
Strategia transformacji transportu w USA - podobnie jak rozwiązania przyjęte za oceanem w energetyce czy przemyśle - nie obejmuje opłat za emisje. Choć projekty podatku węglowego czy podobnego do unijnego systemu ETS wielokrotnie pojawiały się w Kongresie, okazywały się dotąd zbyt kontrowersyjne, by uzyskać akceptację większości. Nie oznacza to jednak, że amerykańskie firmy nie ponoszą żadnych obciążeń za wpuszczanie do atmosfery CO2. Systemy ETS dla energetyki funkcjonują m.in. w Kalifornii i 11 wysoko uprzemysłowionych stanach północnego Wschodu. Według OECD w praktyce niemal jedna trzecia amerykańskich emisji gazów cieplarnianych objęta jest różnymi formami opłat. Najwyższe koszty, w przeliczeniu bliskie 50 euro za tonę, ponosi właśnie sektor transportu.
Nie tylko Ameryka
Dla porównania, zgodnie z przyjętymi pod koniec roku planami, unijne opłaty za emisje z transportu mają ruszyć najszybciej w 2027 r. Do końca dekady nie powinny przekroczyć maksymalnego pułapu 45 euro za tonę CO2. Oprócz tego do końca tej dekady kraje UE mają zrealizować w tym sektorze w ramach tzw. wspólnego wysiłku redukcyjnego obniżkę emisji o 40 proc. . W ramach pakietu Fit for 55 Unia zamierza dodatkowo zaostrzyć normy emisyjności dla nowych aut. Całkowita eliminacja sprzedaży nowych pojazdów napędzanych silnikami spalinowymi jest przewidziana do 2035 r. Już od 2025 r. obecnie obowiązujące limity dla nowych aut osobowych i dostawczych - odpowiednio 95 i 147 g CO2 na przejechany kilometr - mają zostać obniżone o 15 proc., a od 2030 r. o 55 proc. dla osobówek i 50 proc. dla dostawczaków. ©℗
www.gazetaprawna.pl/biznes-i-klimat/