Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Polska obawia się reformy systemu handlu uprawnieniami do emisji

Marceli Sommer
Ten tekst przeczytasz w 3 minuty
co2, klimat, zanieczyszczenie powietrza
Dostosowanie systemu handlu emisjami do podniesionych celów klimatycznych na 2030 r. oraz objęcie nim kolejnych sektorów, mieszkań i transportu, to główne cele reformy, nad którą pracuje Komisja Europejska (KE).
Shutterstock

Rozszerzenie systemu handlu uprawnieniami do emisji to szansa na miliardy, które mogłyby wspomóc naszą zieloną transformację. Rząd jest jednak sceptyczny

Dostosowanie systemu handlu emisjami do podniesionych celów klimatycznych na 2030 r. oraz objęcie nim kolejnych sektorów, mieszkań i transportu, to główne cele reformy, nad którą pracuje Komisja Europejska (KE). Propozycje Brukseli mają zostać przedstawione w przyszłym miesiącu, ale niewykluczone, że prace przedłużą się do lipca.

Możliwe opóźnienie to efekt kontrowersji, jakie budzi m.in. koncepcja rozszerzenia ETS (unijny system handlu uprawnieniami do emisji) na nowe sektory. Według doniesień „Frankfurter Allgemeine Zeitung” niechętnych tym planom jest aż 11 państw członkowskich, m.in. Francja, Włochy, oraz kraje V4, w tym Polska. Nie jest jeszcze jasne, czy transport i mieszkania miałyby zostać objęte odrębnymi systemami, czy włączone zostaną do tego już istniejącego oraz na jakich miałoby się to odbyć zasadach.

Zdaniem eksperta brukselskiego think tanku Bruegel Georga Zachmanna, jedną z głównych osi sporu wokół reformy będzie suwerenność. Część krajów wolałaby, żeby realizacja celów klimatycznych w kolejnych sektorach pozostała w ich domenie regulacyjnej, w ramach tzw. wspólnego wysiłku redukcyjnego. ETS jest jednak z punktu widzenia KE bezpieczniejszy, bo ogranicza ryzyko, że jedno lub więcej państw świadomie nie wypełni swojej części unijnego celu. Gorąca będzie także kwestia mechanizmu, który określa tempo, w jakim ograniczana będzie dostępna na europejskim rynku ilość uprawnień (obecnie współczynnik tej redukcji wynosi 2,2 proc. rocznie, ale aby ETS umożliwił ograniczenie emisji o co najmniej 55 proc. do końca dekady, konieczne będzie jego zwiększenie) oraz ich dystrybucji pomiędzy państwa członkowskie. Decyzje te bezpośrednio przełożą się na przyszłość polskiej energetyki – w tym możliwości i koszty utrzymywania aktywów węglowych.

Tymczasem w istniejącym systemie ceny CO2 biją kolejne rekordy. We wczorajszej aukcji dla polskiego rynku osiągnęły poziom 53,95 euro za tonę. Tegoroczne dochody naszego budżetu z tego tytułu sięgają już blisko 6,4 mld zł. Według ekspertów do końca roku mogą przekroczyć 20 mld. Połowa tych środków, zgodnie z unijnymi wytycznymi, powinna wspomóc realizację celów klimatyczno-energetycznych.

W przyszłości należy spodziewać się dalszego wzrostu tych dochodów. Już w ub.r. – przy cenach na poziomie ponad dwukrotnie niższym niż obecny – pieniądze, jakie zasiliły polski budżet za sprawą aukcji uprawnień, były bliskie tym zaplanowanym dla Polski w ramach Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Dalsze wzrosty kosztów emisji oraz objęcie ETS kolejnych sektorów oznaczać będzie, że w latach 2025–2030 dochody Polski z aukcji znajdą się na poziomie stu kilkudziesięciu miliardów złotych.

Mimo potencjalnych korzyści dla budżetu, Warszawa podchodzi sceptycznie zarówno do wzrostu kosztów emisji, które w jej ocenie grozi m.in. pozbawieniem firm energetycznych środków na zielone inwestycje, jak i pomysłu obciążenia mieszkań i transportu opłatami za CO2 na podobnej zasadzie co energetyki.

– W naszej ocenie zwiększone koszty używania poszczególnych paliw zostaną bezpośrednio przeniesione na ich użytkowników i mogą prowadzić do pogłębienia zjawiska ubóstwa energetycznego. Może to być szczególnie dotkliwe dla mniej zamożnych państw członkowskich UE – mówi DGP rzecznik Ministerstwa Klimaty i Środowiska Aleksander Brzózka.

W tej ostatniej kwestii wątpliwości mają również ekolodzy. W ocenie Marcina Kowalczyka z WWF Polska w przypadku obu sektorów konieczna jest przede wszystkim zmiana, z jednej strony systemu ogrzewania na zeroemisyjny i termomodernizacja mieszkań, a z drugiej rozwój transportu publicznego.

– Nawet przy obecnych cenach uprawnień włączenie transportu do ETS może oznaczać podwyżkę cen paliwa o zaledwie ok. 50 gr na litrze. To za mało, żeby w istotny sposób wpłynąć na funkcjonowanie Europejczyków. Nowe opłaty uderzą za to w osoby najbiedniejsze, których nie stać na wymianę samochodu czy remont mieszkania – mówi ekspert. Kowalczyk apeluje jednocześnie o „znaczenie” dochodów państwa z ETS i wykorzystywanie ich bezpośrednio na cele związane z transformacją.

Za wykorzystaniem wszystkich środków z ETS na cele klimatyczne opowiada się też Tobiasz Adamczewski z Forum Energii.

– Rosnące ceny uprawnień to olbrzymia szansa, żeby zacząć na serio inwestować w naszą transformację, zwłaszcza w połączeniu ze środkami z planu odbudowy i nowej perspektywy budżetowej – mówi ekspert.

Zaznacza, że dla polskiej gospodarki koszt związany z ETS nie musi być dużym obciążeniem.

Ekspert przyznaje, że w kontekście objęcia mieszkań nowym ETS obawy budzi sytuacja gospodarstw, które korzystają z własnych, emisyjnych źródeł ciepła. – Mamy jednak czas, żeby – nie czekając na unijne propozycje – zaopiekować się osobami narażonymi na ubóstwo energetyczne i zwiększyć tempo termomodernizacji domów – zastrzega. Adamczewski ocenia też, że sprzeciw Polski wobec włączenia nowych sektorów do ETS grozi marginalizacją naszej pozycji w dyskusji o mechanizmach redystrybucyjnych, które łagodziłyby skutki zmian dla państw znajdujących się w trudniejszej sytuacji. ©℗

Dochody Polski z aukcji znajdą się na poziomie stu kilkudziesięciu miliardów złotych