Mimo zielonego wzmożenia globalny system energetyczny emituje więcej niż przed pandemią.
Popandemicznemu odbiciu towarzyszy zaskakująco wysoki wzrost emisji. Z najnowszych danych ze światowej energetyki wynika, że gospodarki odbudowują się na szaro, a ich klimatyczny ślad był w ostatnim półroczu o 5 proc. wyższy niż przed pandemią. Tymczasem wszystkie scenariusze neutralności klimatycznej wymagają, by emisje spadały, i to szybko – już w połowie dekady powinny być o ok. 20 proc. niższe niż w 2020 r. Dlaczego CO2 w atmosferze jest wciąż więcej, mimo inwestycji w OZE? Według ekspertów przyczyną jest m.in. niewystarczające tempo rozbudowy zielonych źródeł. Jednocześnie rośnie zapotrzebowanie na prąd, więc kraje posiłkują się brudną energią z węgla. Emisje spadają w UE, a w nieco mniejszym stopniu także w USA, ale nie jest powiedziane, że ten trend się utrzyma, kiedy popyt na energię wzrośnie. W dodatku skutki wysiłków klimatycznych tej części świata nikną w obliczu węglowego napędu stosowanego przez Pekin.
5 proc. wzrosły emisje CO2 ze światowej energetyki w I półroczu 2021 r.
Światu nie udała się nie tylko sztuka zielonej odbudowy. Najnowsze dane zebrane przez brytyjski think tank Ember w 63 krajach odpowiadających za 87 proc. zużycia prądu wskazują, że najprawdopodobniej, wbrew oczekiwaniom, wraz z rzeczywistością sprzed pandemii nie pozostawimy za sobą ery rosnących emisji, a ślad klimatyczny ludzkości wciąż nie osiągnął swojego maksimum. W pierwszym półroczu br. sektor energetyczny wypuścił do atmosfery o 5 proc. więcej dwutlenku węgla niż w tym samym okresie 2019 r. A statystyki te mogą być zaniżone, bo nie obejmują niektórych dynamicznie rozwijających się krajów azjatyckich, m.in. Indonezji i Filipin. Emisje rosną niemal równo z zapotrzebowaniem na elektryczność. Tempo węglowego odbicia jest też zbliżone do szacunków dotyczących dynamiki światowego PKB.
Korelacja między odbudową a emisjami jest szczególnie niepokojąca, jeśli wziąć pod uwagę to, że odbicie po pandemii nie osiągnęło jeszcze kulminacji. Z lipcowego raportu ONZ wynika, iż zdecydowana większość krajów osiągnie PKB sprzed pandemii dopiero w kolejnych dwóch latach. Tymczasem, według Międzynarodowej Agencji Energetycznej, aby znaleźć się na ścieżce do klimatycznej neutralności do końca dekady, elektryczność musi zostać w znacznym stopniu „oczyszczona” z węglowego śladu. Równolegle do prognozowanego wzrostu popytu na elektryczność o 50 proc. emisje CO2 powinny spaść o prawie 60 proc. Kraje rozwinięte powinny dążyć do bezemisyjnego miksu już w 2035 r., pozostałe – do 2040. „Transformacja energetyczna podąża w niewłaściwym kierunku” – alarmuje Ember.
Do „wypłaszczenia” klimatycznego śladu energetyki nie wystarczyły pracujące z całej siły OZE, które wygenerowały o ponad 300 tera watogodzin (TWh) prądu więcej niż w 2019 r. – ponad połowę zwiększonego względem tamtego roku zapotrzebowania pokryła energia słoneczna i wiatrowa. Równolegle rosło bowiem zużycie węgla – ta gałąź energetyki zajęła drugie miejsce na podium z wynikiem ponad 250 TWh ponad poziom sprzed pandemii. Powrót węgla widać także w danych o światowym miksie energetycznym – wytwarzane z niego jest ponad 35 proc. światowej energii elektrycznej. Rośnie też energetyka wiatrowa i słoneczna, po raz pierwszy przeskakując próg 10 proc. miksu i wyprzedzając elektrownie jądrowe. Od 2015 r. oba te źródła podwoiły swój udział w wytwarzaniu prądu, przy czym w ostatnich dwóch latach szczególnie dynamicznie rozwija się fotowoltaika. Tempo tej ekspansji pozostaje jednak zbyt wolne. Tym bardziej że w tym samym czasie inne źródła czystej energii – m.in. hydroenergetyka i atom – stoją w miejscu lub ograniczają swój udział w miksach.
Światowe emisje rosną wraz z gospodarką
Największy problem stanowią Chiny i inne dynamicznie rosnące gospodarki azjatyckie, m.in. Indie czy Wietnam. Rekordzistą jest Bangladesz, który w porównaniu z 2019 r. zwiększył ślad węglowy energetyki o ponad jedną czwartą. Z punktu widzenia świata najbardziej brzemienna w skutki jest jednak szara barwa odbicia gospodarczego Pekinu. Jak ustalił Ember, w porównaniu z pierwszą połową 2019 r. popyt na elektryczność w Chinach wzrósł o 14 proc., co w ujęciu per capita zbliża Państwo Środka do poziomu notowanego w UE (od początku wieku zużycie prądu na głowę wzrosło aż sześciokrotnie). Z tego zapotrzebowania ponad dwie trzecie zaspokoiły bloki węglowe. W efekcie o 14 proc. wzrosły także emisje CO2 całego sektora. Jak podkreślono w analizie brytyjskiego think tanku, zmiany te w zasadniczy sposób kształtują oblicze pandemicznej odbudowy w skali globu. Spalanie węgla w chińskiej energetyce zniweczyło wysiłki związane z wygaszaniem tego surowca. W czasie, gdy poza Chinami produkcja prądu z węgla spadła o 84 TWh, ten kraj zwiększył ją o 337 TWh, co stanowi niemal dwukrotność urobku całej węglowej energetyki UE.
Problemem z Państwem Środka pozostaje też to, że tamtejsza węglowa ekspansja wciąż postępuje. Kwestia ta może być jednym z tematów spodziewanej we wrześniu kolejnej wizyty w Pekinie Johna Kerry’ego, który kieruje dyplomacją klimatyczną USA. Zarówno chińscy, jak i amerykańscy komentatorzy powątpiewają jednak w przełom.
Ember zwraca uwagę, że widoczna w Chinach dynamika dotyczyła niemal wszystkich krajów, gdzie pojawił się wzrost zapotrzebowania na prąd. „Wiele deklarowało, że będzie «odbudowywać lepiej» i popychać swoje gospodarki w kierunku nowej zielonej normalności. Nasza analiza pokazuje jednak, że żadnemu krajowi nie udało się zrealizować prawdziwie zielonej «odbudowy» w energetyce, przeprowadzić strukturalnych zmian, dzięki którym wyższy popyt na prąd szedłby w parze z niższymi emisjami CO2” – czytamy w raporcie. Tam, gdzie „węglową krzywą” udało się przełamać i popandemiczna energetyka okazywała się czystsza (m.in. w UE, gdzie emisje były o 12 proc. niższe niż w 2019 r.) w dalszym ciągu obniżony w porównaniu z 2019 r. pozostaje popyt na prąd. Aby utrzymać zielony trend także w obliczu rosnącego, zapotrzebowania konieczne będzie tam – według ekspertów Embera – przyspieszenie rozbudowy czystych źródeł. ©℗
www.gazetaprawna.pl/biznes-i-klimat/