Rosnące ceny na stacjach odbijają się na nastrojach społecznych na Zachodzie. Politycy wskazują, że współodpowiedzialne za drożyznę są koncerny.
Według AAA, największej organizacji zrzeszającej amerykańskich kierowców, w sobotę średnie ceny benzyny w USA przekroczyły po raz pierwszy w historii pułap 5 dol. za galon (niecałe cztery litry). W przeliczeniu to ok. 1,30 euro za litr, taniej niż w jakimkolwiek kraju UE. Ale przyzwyczajeni do przystępnych cen paliw Amerykanie nerwowo reagują na podwyżki. Choć - jeśli wziąć poprawkę na inflację - benzyna była droższa w 2008 r. (ówczesne 4,14 dol. za galon to odpowiednik 5,37 dol. dziś), a nawet w pierwszej połowie poprzedniej dekady.
Według analityków ceny będą w najbliższych tygodniach dalej rosnąć, popychane przez notowania ropy naftowej i zwiększone zapotrzebowanie związane z sezonem wakacyjnym. Bank JP Morgan prognozuje, że do sierpnia galon może kosztować 6,20 dol. Powoduje to spory ból głowy administracji Joego Bidena szykującej się do wyborów, które rozstrzygną o tym, czy demokratom uda się utrzymać chwiejną większość w Kongresie. Tymczasem według zeszłotygodniowego sondażu dla „Washington Post” aż 58 proc. Amerykanów wini prezydenta za rosnące ceny paliw.
Dlatego Biały Dom z całej siły stara się odwrócić niekorzystny dla siebie trend. Z jednej strony uwalniając na potęgę ropę naftową ze strategicznych rezerw (w maju stan naftowych zapasów spadł do poziomu najniższego od 35 lat), czy łagodząc normy dla paliw, a z drugiej - zabiegając o poprawę nadwyrężonych relacji dyplomatycznych z eksporterami ropy, na czele z Arabią Saudyjską. Prezydent Biden osobiście wybiera się w tej intencji na Bliski Wschód w lipcu.
Od marca trwają negocjacje zmierzające do złagodzenia sankcji USA na Wenezuelę, co pozwoliłoby ropie z tego kraju wrócić na rynki światowe. Według ostatnich informacji agencji Reutera wenezuelski eksport do Europy - w zamian za umorzenie długów Caracas - może zostać przywrócony już w lipcu. Waszyngton szuka też porozumienia z Iranem, ale rozmowy nie przyniosły dotąd oczekiwanego przełomu.
- Moja administracja nadal będzie robić wszystko, co się da, by obniżyć ceny dla Amerykanów - deklarował w zeszłym tygodniu prezydent Biden. Obarczył jednocześnie częścią odpowiedzialności za podwyżki branżę paliwową, która - jego zdaniem - koncentruje się na maksymalizacji zysków, zamiast zwiększać produkcję. Wymienił w tym kontekście z nazwy Exxon Mobil - największy z amerykańskich koncernów, który w pierwszym kwartale zanotował prawie 5,5 mld dol. zysku.
Także w innych krajach polityczne wysiłki w kierunku ograniczenia wzrostu cen paliw nie przynoszą spektakularnych efektów. Najwyższe od ataku Rosji na Ukrainę są średnie ceny na stacjach w Polsce, które prawdopodobnie przekroczą w tym tygodniu 8 zł mimo wdrożonych przez rząd obniżek VAT, akcyzy i innych opłat. W maju po raz kolejny wzrosły też modelowe marże polskich rafinerii. Dla Orlenu baryłka przerobionej ropy przynosiła 24,3 dol., a w przypadku Grupy Lotos wskaźnik ten sięgnął niemal 60 dol. Rok wcześniej modelowa marża polskich koncernów wynosiła odpowiednio 2,0 i 3,5 dol. za baryłkę.
W Niemczech spodziewanego przełomu nie przyniosło wejście w życie z początkiem czerwca obniżki podatków paliwowych (ma obowiązywać do sierpnia włącznie). Na początku miesiąca ceny na niemieckich stacjach pozostawały najwyższe w tej części Europy, a pierwsze sygnały z rynku wskazują, że szybko wracają na ścieżkę wzrostową. Szef resortu gospodarki i klimatu Robert Habeck zapowiedział, że kolejnym krokiem rządu - w obliczu zwiększenia marż przez firmy - będzie zaostrzenie przepisów antymonopolowych.
Napięcie polityczne związane z rosnącymi cenami paliw sprawia, że unijne rządy bacznie przyglądają się kwestii równości konkurencji przy implementacji embarga na ropę i produkty naftowe z Rosji. Przyjęte w zeszłym miesiącu decyzje UE pozostawiły wyjątki dla dostaw drogą lądową, które sprawią, że po wejściu w życie sankcji rosyjskie paliwa w dalszym ciągu będą płynąć do Słowacji, Czech i Węgier. Jak pisaliśmy w DGP w zeszłym tygodniu, w UE toczy się w związku z tym dyskusja o obciążeniu importu ze Wschodu specjalną opłatą. - Jedną z rzeczy, do których nie może doprowadzić embargo naftowe, są ogromne różnice w cenach na stacjach benzynowych. Dla mnie to kwestia solidarności - powiedział w poniedziałek kanclerz Niemiec Olaf Scholz.