Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Jedna planeta, dwa systemy

Ten tekst przeczytasz w 6 minut
klimat4
Shutterstock

Zacznijmy może od językowego kalamburu: w Polsce taki mamy klimat, że nie ma klimatu dla klimatu. Poprzedni mój tekst o tematyce klimatycznej opublikowany na łamach "Obserwatora Finansowego" nie wzbudził dużego zainteresowania. Dlaczego? Czy nie spodobał się autor recenzowanej książki?

Tymczasem Bill Gates, bo o nim mowa, przedstawił swoją autorską wizję walki ze zmianami klimatycznymi na podstawie prac i ustaleń zebranego przez siebie, za niemałe pieniądze, zespołu eksperckiego, zwanego „Energetyczny przełom” (Breakthrough Energy). Jednym z jego członków jest prominentny i wpływowy ekspert od spraw energetycznych, a zarazem poczytny autor (nagroda Pulitzera) Daniel Yergin, zasiadający zarazem w najbardziej prominentnych instytucjach w USA zajmujących się problematyką energetyczną i strategiczną (Brookings Institution, Rada Stosunków Zagranicznych i inne).

Triada: energia, klimat, potęga

W najnowszej, obszernej książce (Nowa mapa. Energia, klimat i zderzenie narodów) kreśli on mapę energetyczną świata, już po pandemii COVID-19. Analizuje zarówno najważniejsze podmioty w sferze dostawców surowców spalanych (fossil fuels), jak też – co chyba ważniejsze – trwające poszukiwania alternatywnych rozwiązań, bowiem stan taki jak dziś (84 proc. energii to ciągle surowce spalane) jest już  nie do utrzymania. Najlepszym dowodem jest alarmujący wykres tzw. krzywej Keelinga, jeśli nie przekonują nas takie – coraz częstsze – zjawiska, jak: tornada, huragany, gwałtowne susze lub niebywałe ulewy. O błyskawicznie zmieniających się warunkach pogodowych czy topniejących lodowcach nie wspominając.

Gwałtowne przyspieszenie ilości cząsteczek gazów cieplarnianych na milion rozpoczęło się od lat 60. minionego stulecia – i nadal trwa, mimo niewielkiego spowolnienia w trakcie pandemii.

Dla fachowców i ekspertów, choć nadal nie dla szerokiej publiczności, także i u nas, nie jest jeszcze jasne, jak groźna stała się sytuacja, w jaką groźną pułapkę, i w jak szybkim tempie brniemy. Przecież już na szczycie klimatycznym COP-15 w Paryżu pod koniec 2015 r. przyjęto jako jedno z kluczowych uzgodnień dążenie do tego, by ilość cząsteczek gazów cieplarnianych na milion (ppm) nie przekroczyła 450. Tymczasem w chwili, gdy pisane są te słowa, notujemy poziom ponad 418 ppm, podczas gdy jeszcze dziesięć lat temu było nieco ponad 390. Jak pokazuje krzywa Keelinga, gwałtowne przyspieszenie w stosunku do ery przedprzemysłowej (280 ppm) rozpoczęło się od lat 60. minionego stulecia – i nadal trwa, mimo niewielkiego spowolnienia w trakcie pandemii.

Będący autorytetem w wielu środowiskach D. Yergin też nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości i stawia tezę: „Rysowanie mapy świata niskowęglowego będzie decydującym wyzwaniem dla świata w nadchodzących dekadach”. Czeka nas w najbliższym czasie, już rozpoczęte, zderzenie zagadnień energetycznych z klimatem, co w efekcie może doprowadzić do, co już raczej jest przesądzone, nowego rozdania sił na świecie i przynieść tytułową „nową mapę”. Ci będą rozdawali karty w przyszłości, którzy będą sprawowali kontrolę nad energią – tyle, że będzie to energia inna niż dotychczas.

Rewolucja łupkowa

A na tej mapie głównymi rozgrywającymi będą nie dotychczasowi potentaci i producenci ropy naftowej i gazu, czyli państwa OPEC i Rosja, lecz ci, którzy – z racji wyzwań klimatycznych  – już ruszyli do boju w poszukiwaniu nowych rozwiązań, czyli przede wszystkim USA, Chiny i państwa Unii Europejskiej oraz Unia jako całość (jeśli chodzi o baterie solarne, należy tu doliczyć inne państwa Azji Wschodniej oraz Indie).

Trzymając się aktualnego stanu rzeczy, D. Yergin koncentruje się na dotychczasowych producentach energii, analizując sytuację pod tym względem na Bliskim Wschodzie, w Rosji i USA. I właśnie ten trzeci gracz wydaje się teraz kluczowy, albowiem w minionej dekadzie doszło tam do rewolucji łupkowej, będącej jednym z  lejtmotywów tej pracy.

Jak bowiem podkreśla autor, w jej wyniku „Stany Zjednoczone stały się największym producentem ropy na świecie, a w lutym 2020 r. sięgnęły po największy swój udział w dziejach – 13 mln baryłek na dzień, czyli więcej niż Arabia Saudyjska i Rosja razem wzięte”. A rewolucja łupkowa, jak wiadomo, przynosi ze sobą również gaz skroplony LNG, którego USA też mają już w nadmiarze i stały się jego ważnym eksporterem.

W przeciwieństwie do znanej kanadyjskiej autorki i aktywistki klimatyczno-ekologicznej Naomi Klein, która w znanej i u nas pracy „To zmienia wszystko” nie pozostawiła na łupkach przysłowiowej suchej nitki, wskazując na ich dewastujący wpływ na środowisko naturalne, Yergin w ogóle tym zagadnieniem się nie zajmuje, wskazując jedynie na to, jak bardzo wzrosła w wyniku tej rewolucji rola Stanów Zjednoczonych Ameryki jako mocarstwa na globie. W ogóle Yergin o zagrożeniach ekologicznych nie pisze, raz jedynie odnosząc się do zagrożeń związanych z nadmierną podażą plastiku.

USA mają jeszcze jeden ważny atut, nie tylko łupki, które nawet optymistycznie do nich nastawionego Yergina skłoniły do stwierdzenia, że „raczej sięgnęły już swych szczytów”. Atutem tym są trwające poszukiwania nowych rozwiązań „w celu uniknięcia katastrofy klimatycznej”. Zagrożenie taką katastrofą autor bierze jak najbardziej poważnie, a nawet cytuje prezesa Bank of England, Marka Carneya, który ocenił, że „zmiany klimatyczne stały się już zagadnieniem definiującym naszą finansową stabilność”, czyli, ujmując inaczej, stanowią „systemowe zagrożenie dla światowego systemu finansowego”.

Elektryczna komunikacja

W świetle takich ustaleń i przekonań ruszyły poszukiwania alternatywnych źródeł energii (OZE). D. Yergin koncentruje się na samochodach elektrycznych oraz odnawialnych źródłach energii, ze szczególnym naciskiem na solarną i wiatrową (o biomasie czy energii atomowej jedynie wspominając, ale ich nie analizując).

Na samym szczycie swojej „nowej mapy energetycznej” świata D. Yergin stawia produkcję samochodów elektrycznych.

Ciekawe, że na samym szczycie swojej „nowej mapy energetycznej” świata D. Yergin stawia produkcję samochodów elektrycznych, którą opisuje ze szczegółami, skupiając się na rozwiązaniach stosowanych przez takie firmy jak Tesla, Chevrolet, General Motors czy Nissan. Nie ma złudzeń i pisze wprost, że na dzisiaj ich użytkowanie jest jeszcze nieopłacalne, a produkcja musi być  dotowana przez państwo. Główną przeszkodą są i chyba jeszcze dość długo pozostaną baterie, których cena, owszem, mocno zmalała (o 90 proc. w ciągu minionej dekady), ale na dokonanie w nich technologicznego przełomu, pozwalającego na długą jazdę na jednym ładowaniu niestety szybko się nie zanosi.

A jednak, mimo tych zastrzeżeń, autor podkreśla, że już dzisiaj w Norwegii będącej liderem pod względem wykorzystania samochodów elektrycznych, aż 45 proc. sprzedawanych aut to elektryki lub hybrydy. D. Yergin powołuje się na prognozy, zgodnie z którymi w piątej dekadzie tego stulecia obie te kategorie samochodów mogą sięgać 45- 50 proc. rynku.

W tym właśnie kontekście podkreśla, że już dzisiaj „Chiny produkują około stu wersji samochodów elektrycznych”, a także „trzy czwarte baterii do tych samochodów na świecie”. Chociaż nie wymienia z nazwy największego chińskiego (i zarazem na świecie) producenta tych samochodów, firmy BYD, to jednak odnotowuje fakt, ze „już  w 2017 r. aż 50 proc. chińskich linii autobusowych w miastach było obsługiwanych przez pojazdy elektryczne”.

Od tej chwili, a idąc w kierunku końca książki coraz bardziej, autor skupia się na Chinach i na zmianach oraz procesach tam zachodzących. Jednoznacznie wskazuje, że w miejsce dotychczasowych energetycznych potentatów, Bliskiego Wschodu i Rosji, coraz bardziej wchodzą i będą wchodzić właśnie Chiny, które mają wizję i strategię rozwoju opartą w coraz większym stopniu na nowych rozwiązaniach technologicznych i OZE.

Na razie sygnały stamtąd płynące są jednak sprzeczne, bowiem Chiny są drugim obok USA największym na świecie konsumentem energii, a będą potrzebowały jej jeszcze  więcej w świetle ambitnych planów rozwojowych oraz na przykład faktu, że „dziś w USA na tysiąc mieszkańców przypada 867 samochodów, w Unii Europejskiej 520, w Rosji 339, w Brazylii 208, podczas gdy w Chinach 160 a w Indiach tylko 37”.

Tym samym „wschodzące rynki” już  są – i pozostaną – ważnym źródłem emisji gazów cieplarnianych (dzisiaj 29 proc. ich globalnego udziału to Chiny, 15 proc. USA, 12 proc. Europa i 7 proc. Indie), a tym samym zagrożeniem dla klimatu i środowiska. Z drugiej jednak strony, „aż 40 proc. turbin wiatrowych zainstalowano w Azji, a trzy czwarte z nich w samych Chinach”. W tych ostatnich w okresie 2011-19 oddano też do użytku aż 34 nowe elektrownie atomowe. To najlepiej świadczy, jak głębokie zmiany w sferze energetycznej dokonują się właśnie na terenie Chin (autor nie wspomina o zaawansowanych tamtejszych badaniach nad fuzją jądrową, jak w rdzeniu Słońca…).

Globalne Energiewende

Popularne w świecie stało się niemieckie pojęcie i idąca w ślad za nim strategia „Energiewende”, czyli zwrotu energetycznego. Założenie jest takie, by coraz szybciej i w coraz większym stopniu przejść na OZE. D. Yergin nie jest aż takim optymistą jak B. Gates i nie zakłada poziomu „zero emisji „do połowy tego stulecia. Jednakże na sam koniec swojego obszernego opracowania (blisko 500 stron) wyraźnie eksponuje dwa projekty Nowego Zielonego Dealu (New Green Deal), jakie przygotowały niezależnie od siebie Komisja Europejska oraz Partia Demokratyczna w USA. To samo w sobie stanowi najlepszy dowód na to, w jakim kierunku pójdziemy i w jakim trzeba iść.

Tym bardziej, że nie tylko rośnie wyzwanie ze strony Chin wobec sił dotychczas dominujących (tak w energii, jak polityce i strategii), ale zarazem dotychczasowy przebieg pandemii pokazał, że zmierzamy w kierunku odwrotnym niż globalizacja. Co prawda raczej nie ma od niej odwrotu, ale jednak „świat zmierza w innym kierunku, stał się bardziej sfragmentaryzowany, z rosnącym wpływem sił narodowych i konkurencją wielkich mocarstw, a to niesie ze sobą rosnącą polityczną podejrzliwość i resentymenty”.

Yergin nie wierzy w prawdziwy decoupling, czyli rozwód i rozdział wielkich mocarstw, począwszy od USA i Chin, ale też go nie wyklucza. Podkreśla jednak, że taki scenariusz byłby katastrofalny, bowiem – powołując się na znaną niegdyś formułę Deng Xiaopinga – mielibyśmy do czynienia z „jednym światem, dwoma systemami”, nawzajem ze sobą walczącymi, a nie zajmującymi się przyszłością ludzkości czy obiektywnie rosnącymi i coraz bardziej dla nas wszystkich groźnymi zmianami klimatycznymi i innymi wyzwaniami globalnymi.

Ropa i gaz jeszcze dość długo pozostaną naszymi głównymi źródłami energii – konkluduje autor. To oznacza, że jeszcze przez jakiś czas trzeba będzie żyć dobrze z szejkami na Bliskim Wschodzie i Rosjanami jako dostawcami surowców energetycznych. Jednakże w dzisiejszym tak turbulentnym świecie wydaje się, że jest to chyba jedyne niepodważalne  przekonanie autora, obok tego przekonania, że ze zmianami klimatycznymi walczyć trzeba. Kto ma to jednak robić, jeśli zaczęliśmy walczyć pomiędzy sobą?

Tak czy inaczej, rysuje się nam zupełnie nowa mapa energetyczna świata, a omawiana tu praca plastycznie pokazuje, dokąd zmierzamy i co z tego może wyniknąć.

Bogdan Góralczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.