Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Dobra koniunktura dla węgla potrwa 2–3 lata [WYWIAD]

Sonia Sobczyk-Grygiel
Ten tekst przeczytasz w 8 minut
Janusz Steinhoff
dr Janusz Steinhoff, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, przewodniczący Gospodarczego Gabinetu Cieni BCC
Hanna Bardo
PAP Archiwalny

- Dyskusja o budowie elektrowni atomowej, która trwa od 20 lat, kompromituje polską klasę polityczną. Trzeba przyznać, że w ostatnich latach nastąpiło przyspieszenie - zaznaczył dr Janusz Steinhoff, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, przewodniczący Gospodarczego Gabinetu Cieni BCC.

dr Janusz Steinhoff, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, przewodniczący Gospodarczego Gabinetu Cieni BCC
dr Janusz Steinhoff, wicepremier i minister gospodarki w rządzie Jerzego Buzka, przewodniczący Gospodarczego Gabinetu Cieni BCC /
zelaznastudio.pl

Czy jest się czego obawiać, jeżeli chodzi o węgiel i o to, że jego deficyt będzie miał dla nas poważne skutki w nadchodzącym sezonie jesienno-zimowym?

Zdecydowanie. My, Polacy mamy się czego obawiać, jeżeli chodzi o konsekwencje obecnej sytuacji w odniesieniu do nośników energii, po tym jak Europa wprowadziła embargo na ich import z Federacji Rosyjskiej. Była to konieczna decyzja, ponieważ Rosja od wielu lat wykorzystywała dostawy surowców energetycznych do różnych krajów, szczególnie do Europy, do prowadzenia imperialnej polityki zagranicznej. Agresja na Ukrainę to działanie bez precedensu po 1945 r. i wymaga wyjątkowej reakcji. Cywilizowany, demokratyczny świat tym razem musi postępować konsekwentnie, nie możemy pozwolić sobie na powtórkę z sytuacji, która miała miejsce w trakcie aneksji Krymu. Ówczesna, niewystarczająca aktywność Zachodu ośmieliła Rosję do obecnego ataku na Ukrainę.

Co nam grozi?

Nie podzielam hurraoptymizmu, bardzo często sygnalizowanego przez przedstawicieli rządu, że jesteśmy przygotowani i Polacy nie doświadczą żadnych skutków kryzysu energetycznego w Europie. Oczywiście doświadczą. Po pierwsze pojawi się problem gazu. Kolejka do norweskiego gazu jest bardzo duża. Ubytek 150-170 mld m sześc. surowca, jeśli wliczyć w tę pulę również gaz skroplony importowany z Rosji, będzie wyjątkowo brzemienny w skutki. Nie da się paliwa z Rosji zastąpić importem z innych kierunków w tak krótkim czasie, czyli w skali roku czy nawet dwóch. Trzeba przebudować niektóre drogi transportowe. Zwiększyć możliwości importu LNG  etc.

Jeżeli chodzi o węgiel i ropę, to na rynkach światowych można je kupić łatwiej niż gaz. Jednak cena węgla poszybowała. W tej chwili w portach ARA ( Amsterdam–Rotterdam–Antwerpia – red.) trzeba zapłacić 340-350 dol. za tonę. To kwoty niespotykane nigdy wcześniej.

Przypomnijmy więc, ile węgla importowaliśmy z Rosji, a teraz musimy ściągnąć z innych kierunków?

Ok. 8-9 mln ton, przy czym były to importowane w znaczącym stopniu tzw. asortymenty grube, które trafiały do odbiorców komunalnych. To są wsie, małe miasteczka, ale również duże miasta – tzw. budownictwo komunalne w starych budynkach wyposażonych w piece. Ubytek takiego wolumenu węgla importowanego z Rosji będzie dotkliwy. Nie wiem, czy uda nam się taką ilość zaimportować przed sezonem grzewczym. Czy nasze porty zdołają przeładować tę ilość, bo import z Rosji odbywał się koleją. Wyzwaniem jest więc i zabezpieczenie kierunków importu i logistyka. Unia przy podejmowaniu decyzji o embargu na węgiel, kierując się realizmem, postanowiła, że zakaz importu będzie obowiązywał od sierpnia br. Nasz rząd wprowadził ten zakaz w kwietniu, praktycznie bez jakiejkolwiek analizy skutków tej decyzji. Nie uwzględniono faktu, że sankcje w stosunku do Rosji są skuteczne, gdy wprowadzają je wszystkie kraje członkowskie.

Czyli, nawet jak uda się podpisać kontrakty na import z innych kierunków, nie będzie pewności, że ten węgiel do nas nie dotrze?

Optymistyczne wypowiedzi przedstawicieli rządu, że już płynie do nas węgiel z Australii etc. bardzo często nie mają pokrycia w faktach. Rynek węgla rządzi się swoimi prawami, musi się przeorientować. A ubytek rosyjskiego węgla jest znaczący dla całej Europy.

Dość krytycznie oceniam w tym kontekście powrót w tej kwestii do ręcznego sterowania. Do planów, by węgiel importowały, a następnie dystrybuowały, przede wszystkim państwowe spółki. Podobnie źle oceniam dotowanie węgla i sztywne określenie kwoty tej dotacji. Może to stworzyć duże problemy organizacyjne. Zdecydowanie bardziej racjonalne byłoby bezpośrednie  wsparcie odbiorców opału, z uwzględnieniem kryterium dochodowości. Rząd powinien raczej skupić się na roli regulacyjnej. Od importu węgla są wyspecjalizowani przedsiębiorcy. Oni potrzebują tylko trochę czasu, ewentualnie wsparcia w rozliczeniach z dostawcami.

Czy import będzie w stanie zrekompensować ubytek 8-9 mln ton?

Trzeba dołożyć wszelkich starań. Uruchomić potencjał prywatnych firm, wyspecjalizowanych w imporcie, w obrocie węglem. A jednocześnie myśleć o logistyce, przepustowości naszych portów.

Czy brak węgla z Rosji odczują elektrownie, które opierają się na surowcu z naszych kopalń?

Zapotrzebowanie na węgiel w elektroenergetyce w pełni pokrywa polskie górnictwo. Do tego część elektroenergetyki jest zasilana węglem brunatnym. Nie widzę więc w elektroenergetyce wielkich problemów z zaopatrzeniem.

Czyli przez braki węgla nie grożą nam blackouty?

Nie przewiduję takich problemów. Przewiduję natomiast problemy w ciepłownictwie, które sprowadzało, często tańszy, węgiel z Rosji.

Skąd więc zapowiedzi skokowych wzrostów cen prądu, jeżeli brak węgla z Rosji – z punktu widzenia elektroenergetyki – niewiele zmienia?

Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Do tej pory cena węgla dostarczana do elektroenergetyki radykalnie nie wzrosła. Nie wzrosły też jakoś ekstremalnie koszty emisji CO2. Trzymają się na poziomie ok. 80 euro za tonę. Oczywiście, jak mówiłem, cena węgla w portach ARA bezprecedensowo wzrosła. Jednak Polska Grupa Górnicza ma długoterminowe umowy z energetyką. Związkowcy górniczy twierdzą, że cena węgla dostarczanego do spółek elektroenergetycznych wynosi ok. 250 zł za tonę, stanowi więc niespełna 16 proc. ceny giełdowej w Europie. W tej chwili trwają protesty górników, którzy domagają się rozliczania się z energetyką, w powiązaniu z cenami europejskimi.

Czy potrzebujemy energetyki jądrowej?

Czas dyskusji w tej sprawie już dawno się skończył. Przyjęło podstawowy dokument w tej kwestii, czyli Politykę energetyczną państwa do roku 2040. Musimy się tego trzymać. W ogóle dyskusja o budowie elektrowni atomowej, która trwa od 20 lat, kompromituje polską klasę polityczną. Powołuje się spółki, zapowiada się działania, które nigdy nie mają fazy realizacyjnej... Trzeba jednak przyznać, że w ostatnich latach nastąpiło przyspieszenie.

Jeżeli chcemy oprzeć naszą elektroenergetyką na OZE, musimy zbudować elektrownie jądrowe, które będą pełniły rolę stabilizacyjną dla systemu elektroenergetycznego.  Te inwestycje są kosztowne, ale konieczne. Jeżeli rozpoczniemy niebawem budowę pierwszego bloku, a takie są zapowiedzi, to mam nadzieję, że jego uruchomienie nastąpi po 2033 r. Będzie to oznaczało przebudowę naszego miksu energetycznego, czyli odejście od paliw stałych.

Niemcy zamykają siłownie atomowe.

Niemcy rozbudowali energetykę gazową, zlikwidowali elektrownie jądrowe i zrobili wyjątkowe głupstwo – uzależnili się od Rosji. I teraz mają wielki problem. My takiego problemu w tym stopniu nie mamy, natomiast też chcieliśmy, aby paliwem przejściowym był gaz, który zastąpi węgiel kamienni i brunatny, zanim nie zbudujemy energetyki jądrowej i nie rozwiniemy energetyki odnawialnej.

Czyli węgiel nie ma przyszłości?

Nie. Nie możemy żyć historią, węgiel niestety odchodzi do lamusa. Jak słyszę, że Polska powinna wrócić do węgla, to równie dobrze można by powiedzieć, że powinniśmy wrócić do epoki kamienia łupanego. Pamiętajmy, że na Śląsku węgiel wydobywany jest w bardzo trudnych warunkach górniczo-geologicznych, to oznacza bardzo wysokie koszty. To warunki niekonkurencyjne w stosunku do kopalń zagranicznych, gdzie węgiel kamienny często wydobywa się metodą odkrywkową.

W Niemczech, Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji itd. wszystkie kopalnie zostały zlikwidowane.

Polska jest jedynym krajem, w którym jeszcze funkcjonuje w tym zakresie górnictwo węgla kamiennego. Wypowiedzi polityków, że mamy węgla na 200 lat czy, że nie ma pozwolenia na zamordowanie polskiego górnictwa, to przykłady populistycznego i dość cynicznego, przedmiotowego traktowania górników, mieszkańców Śląska.

Czyli nie zgadza się pan z takimi opiniami, jakie np. wygłasza Janusz Kowalski, że popełniliśmy potworne błędy, decydując się na odchodzenie od węgla?

Nie traktuję tych wystąpień poważnie. Są one efektem braku jakichkolwiek kompetencji i szacunku dla rachunku ekonomicznego. Likwidacja kopalń była konsekwencją ich wyników ekonomicznych. Nie można bowiem na dłuższą metę prowadzić działalności gospodarczej, która zamiast generować zyski, przynosi straty. Bo trzeba te kopalnie utrzymywać z pieniędzy podatników, co zresztą w znaczącym stopniu czyniliśmy przez prawie 30 lat. Mówiły o tym zresztą raporty NIK.

Czy w obecnych warunkach należy działać na rzecz zwiększania wydobycia?

Górnicy, związkowcy domagają się od państwa finansowania takich inwestycji. Decyzje w tej sprawie muszą jednak podejmować zarządy spółek węglowych, w oparciu o rachunek ekonomiczny. Nic nie stoi na przeszkodzie, by przy obecnych wysokich cenach węgla inwestować w nowe fronty wydobywcze, bo jest to aktualnie opłacalne.

Prywatna kopalnia Silesia pracuje obecnie na maksymalnej wydajności. Tak powinny funkcjonować również pozostałe kopalnie. Na przeszkodzie stoi jednak ich upolitycznienie i żądania związków zawodowych, które domagają się kolejnych transferów finansowych ze strony państwa. Tymczasem w takie czy inne projekty można inwestować tylko wówczas, gdy jest to opłacalne. A o tym decyduje zarząd spółki, czy bank, który jest zdecydowany kredytować taką inwestycję. To nie mogą być jedynie środki publiczne, tylko pieniądze z banku bądź z zysków kopalni. Uważam jednak, że obecnie kopalnie, uwzględniając bardzo wysokie ceny węgla, powinny dołożyć wszelkich starań, by zwiększyć wydobycie.

Ile czasu może potrwać ta koniunktura?

To zależy od sytuacji geopolitycznej. Jeżeli świat będzie konsekwentny wobec Rosji, to te zawirowania na rynku nośników energii dość szybko miną i dobra koniunktura dla węgla potrwa 2-3 lata. Natomiast budowanie przyszłości całego systemu elektroenergetycznego w Polsce na węglu kamiennym i brunatnym byłoby absolutnie nieracjonalne.

Co w tej sytuacji będzie z górnictwem?

Rząd przyjął, współpracując z partnerami społecznymi, koncepcję likwidacji polskiego górnictwa do roku 2049. Polemizując z populistami, chciałbym powiedzieć, że nas nigdy nikt nie zmuszał, a w szczególności Komisja Europejska, do likwidacji takiej czy innej kopalni. KE jedynie pilnuje kwestii udzielania pomocy publicznej, wychodząc z założenia, że jakakolwiek pomoc publiczna udzielana jakiemukolwiek zakładowi, zniekształca rynek konkurencji i może być udzielana pod pewnymi warunkami. Taką pomoc publiczną dostał LOT swego czasu. Musiał jednak spełnić określone warunki. I tak jest również z górnictwem. KE przyjmie ten program i otworzy drogę do udzielania pomocy publicznej w okresie restrukturyzacji polskiego górnictwa węgla kamiennego, jeśli spełnione zostaną przewidziane w programie warunki.

Jeżeli jednak świat nie wymyśli nowych, zaawansowanych, bezpiecznych środowiskowo technologii pozyskiwania energii z węgla czy też innego zastosowania węgla, np. w przemyśle chemicznym, to górnictwo będzie odchodziło powoli do lamusa, tak jak w innych krajach UE. Jeszcze raz podkreślam, że Polska z wydobyciem zbliżonym do 60 mln ton rocznie jest jedynym krajem o takim potencjale w Europie.

A co będzie z górnikami?

W czasach rządu Jerzego Buzka, gdy zajmowałem się górnictwem, z sektora odeszło ponad 100 tys. ludzi – na emerytury, odprawy socjalne, urlopy górnicze, czy korzystając z różnych form pomocy. Zlikwidowaliśmy wtedy 23 kopalnie, 13 całkowicie, 10 częściowo. Przeprowadziliśmy ten program w warunkach spokoju społecznego – ani jeden górnik nie został zwolniony przymusowo.

Nie ma już np. zawodu kołodzieja, nie produkuje się maszyn do pisania i wielu innych rzeczy. Czeka nas wielka transformacja w przemyśle motoryzacyjnym. Ze względu na odchodzenie od produkcji samochodów spalinowych na rzecz elektrycznych setki tysięcy pracowników produkujących silniki czy skrzynie biegów będzie musiało się przekwalifikować. Musimy więc powiedzieć górnikom, że ich zawód także powoli odchodzi do historii.

Natomiast trzeba pochylić się z troską nad pomocą dla ludzi odchodzących z pracy. W górnictwie, w 1989 r., gdy rozpoczynała się transformacja, pracowało ok. 400 tys. ludzi. Większość na Śląsku. Poza Bogdanką kopalnie były zlokalizowane na południu kraju. W hutnictwie, które też było zlokalizowane w większości na Śląsku, pracowało ok. 150 tys. ludzi. W tej chwili w górnictwie pracuje ok. 80 tys., w hutnictwie 30 tys. osób.  A więc z górnictwa i hutnictwa na Śląsku odeszło z pracy mniej więcej 400 tys. osób w ciągu minionych 30 lat. I przez cały ten okres, co warte podkreślenia, średni poziom bezrobocia na Śląsku był o 2 punkty procentowe niższy od średniej krajowej.

Powstawały tutaj nowe miejsca pracy w nowych branżach, więc opinie, że był to jakiś kataklizm, nie są osadzone w realiach.  Należy pamiętać, że w 2049 r. wszyscy górnicy, którzy dzisiaj pracują, będą emeryturze.

A zarobki górników? Uchodzą za bardzo wysokie…

Koszty osobowe w górnictwie są dość wysokie – wynoszą ok. 50 proc. kosztów ogólnych. Przy czym mamy w naszych kopalniach stosunkowo niską wydajność pracy, średnio górnik wydobywa w ciągu roku 700-800 ton węgla. Wynika to z trudnych warunków górniczo-geologicznych śląskich kopalń i niewłaściwej organizacji pracy. Wyjątkiem jest Bogdanka.

Zarobki górników są niezłe, chociaż biorąc pod uwagę uciążliwość tej pracy i związane z nią niebezpieczeństwo, nie są rewelacyjnie wysokie. Sądzę zresztą, że za dwa, trzy lata górnictwo może mieć wielkie problemy z naborem ludzi do pracy. Powód to kurcząca się podaż rąk do pracy i na Śląsku, i generalnie w Polsce. Wymusi to import siły roboczej z innych krajów, co zresztą ma już miejsce.

Czyli generalny wniosek jest taki, że węgiel nie jest strategicznie warunkiem naszego bezpieczeństwa energetycznego?

Często się u nas mówi, że zabraknie nam węgla, że musimy go wydobywać tyle, ile potrzebujemy, że bezpieczeństwo energetyczne polega na tym, że musimy eksploatować jedynie własne zasoby. Absolutnie nie. To jest myślenie kategoriami poprzedniego systemu. Bezpieczeństwo energetyczne to przede wszystkim są drogi transportowe, logistyka. Np. nie mamy własnej ropy naftowej, ale mamy dobrą infrastrukturę, czyli naftoport, mamy połączenie między Płockiem i Gdańskiem. Całą logistykę mamy zorganizowaną racjonalnie i w związku z tym Polska jest bezpieczna, jeśli chodzi o zaopatrzenie w paliwa płynne. To samo dotyczy rynku gazu. Dysponujemy aktualnie rozbudowaną infrastrukturą transgraniczną i krajową, mamy gazoport, budujemy Baltic Pipe. To samo jest z węglem. Nie musimy go za wszelką cenę wydobywać w Polsce. Jeżeli jego wydobycie byłoby nieopłacalne, a węgiel z importu – konkurencyjny.

Rozmawiała Sonia Sobczyk-Grygiel