Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Prawo pozwala przymykać oczy na tykające bomby ekologiczne

Katarzyna Nocuń
Ten tekst przeczytasz w 3 minuty
prawo9
Jaki użytek będzie z rozporządzenia dotyczącego oceny, czy zanieczyszczenie istotnie zagraża życiu ludzi i środowisku, skoro nie ma żadnego obowiązku przeprowadzania podstawowego badania?
Shutterstock

Procedury stwierdzania, czy skażenie gruntu znacząco zagraża życiu ludzi i środowisku, będą wydmuszką. Dlaczego? Bo nie idzie za nimi obowiązek badania terenów przemysłowych przeznaczanych przez samorządy pod zabudowę mieszkaniową, usługową, rekreacyjną

Ministerstwo Klimatu i Środowiska przygotowało projekt rozporządzenia w sprawie oceny występowania znaczącego zagrożenia dla zdrowia ludzi lub stanu środowiska w przypadku zanieczyszczenia powierzchni ziemi. Znajduje się on obecnie w konsultacjach. Dokument ujednolica procedury, według których mają postępować regionalne dyrekcje ochrony środowiska (RDOŚ). Jeśli RDOŚ stwierdzi, że istotnego zagrożenia nie ma, będzie mógł zwolnić z konieczności remediacji terenu, czyli usunięcia zanieczyszczenia lub ograniczenia jego rozprzestrzeniania.

Sęk w tym, że aby sprawdzić, czy zanieczyszczenie znacząco zagraża życiu ludzi, czyli np. może powodować raka, potrzebne jest podstawowe badanie stwierdzające, że ziemia jest zanieczyszczona. Do wykonywania takich badań mało kto się jednak kwapi, nawet jeśli tereny poprzemysłowe przekształcane są pod zabudowę mieszkaniową, usługową lub grunty rekreacyjne. Dlaczego? Bo chociaż badanie nie jest w skali całej inwestycji kosztowne, to usuwanie zanieczyszczeń już tak.

Lepiej nie wiedzieć…

Jedną z głośniejszych spraw dotyczących badania gruntu pod kątem jego zanieczyszczenia była planowana budowa przedszkola na terenach dawnych Zakładów Chemicznych Zachem w Bydgoszczy. Miały do niego uczęszczać dzieci osób zatrudnionych w Bydgoskim Parku Przemysłowo-Technologicznym.

Lokalni aktywiści alarmowali, że nie przeprowadzono badań terenu, na którym miało stanąć planowane przedszkole, ani rejonu budynków dawnego Zachemu (badanie objęło jedynie teren składowiska odpadów). Przedstawiciele parku odpowiadali, że na terenie przyszłego przedszkola nie prowadzono działalności przemysłowej ani gospodarczej (wiadomo, że w ramach budowy przedszkola miała zostać rozebrana dawna magistrala gazowa).

Renata Włazik, mieszkanka Bydgoszczy i aktywistka, wyjaśnia jednak, że produkcja chemiczna była oddalona zaledwie kilkaset metrów od miejsca, na którym miało stanąć przedszkole.

- Dodatkowo na tym terenie wycina się otulinę z drzew, która naturalnie chroni przed rozprzestrzenianiem się zanieczyszczeń - podkreśla.

Dodaje, że władze parku nie przedstawiły badań, które potwierdziłyby, że teren jest nieskażony. Ostatecznie przetarg unieważniono w 2020 r. ze względu na zbyt wysokie koszty inwestycji. Ale w dawnym budynku dyrekcji Zachemu uruchomiono żłobek z dofinasowaniem ze środków europejskich. - W tym wypadku także nikt nie badał, czy teren jest skażony - podkreśla Renata Włazik.

Kolejny przykład. Rada Miasta Krakowa na dzisiejszej sesji ma się zająć projektem uchwały, który zakłada badanie stanu środowiska w Nowej Hucie. Chce tego Klub Radnych „Kraków dla Mieszkańców”. Chodzi o ponad 900 ha terenów przemysłowych, które miałoby przejąć miasto. Przyjęta w 2019 r. przez Radę Miasta Krakowa uchwała w tej sprawie została unieważniona przez wojewodę małopolskiego.

- Oczekiwanych działań w tym zakresie w ramach inwestycji miejskich realizowanych w sąsiedztwie kombinatu metalurgicznego nie wykonał także w sposób zgodny z intencją radnych prezydent Krakowa - podkreślają autorzy projektu uchwały.

Dodają, że w ostatnim czasie pojawiają się nowe informacje dotyczące przejmowania do zasobów gminy kolejnych terenów w rejonie krakowskiej huty, a w decydującą fazę wchodzą prace nad Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego „Kombinat”.

- Pomimo konieczności podejmowania kluczowych decyzji w obu tych kwestiach nie ma dokładnej diagnozy środowiska w rejonie kombinatu - zaznaczają.

Według nich diagnoza ta powinna opierać się na kompleksowych wynikach badań zanieczyszczenia gleb i gruntów oraz wód powierzchniowych i podziemnych, a także obejmować ocenę zagrożeń zdrowotnych dla mieszkańców, pracowników i innych użytkowników omawianych terenów.

Skażone grunty
Skażone grunty /
Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe

…i udawać, że problemu nie ma

Według dr. hab. inż. Mariusza Czopa, profesora Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, udawanie, że nie ma problemu z zanieczyszczeniem gruntu - polegające na unikaniu badań nawet wbrew przesłankom naukowym i badawczym - jest powszechne.

Ekspert podkreśla, że przez lata działalności krakowskiej huty wyemitowano tak duże ilości pyłów, że gleba wokół wykazuje własności magnetyczne. - Emisja zanieczyszczeń była tak duża, że z obszarów w pobliżu wysiedlano ludzi. Strefę ochronną zlikwidowano dopiero w 2003 r., ale nigdy nie usunięto zanieczyszczeń i nie przeprowadzono rzetelnych badań - zaznacza.

To problem ogólnokrajowy. Już w 2019 r. Najwyższa Izba Kontroli w raporcie zwracała uwagę, że organy administracji publicznej nie znają faktycznej skali tych zanieczyszczeń ani zagrożeń, jakie wywołują (patrz infografika).

- System ich identyfikacji i usuwania nie funkcjonuje skutecznie ani na szczeblu centralnym, ani w samorządach. W efekcie użytkownicy tych terenów są narażeni na oddziaływanie szkodliwych dla życia i zdrowia substancji - oceniono w raporcie.

Mariusz Czop podkreśla, że obowiązku badania terenów przemysłowych nie nakłada chociażby tzw. lex deweloper, które dotyczy m.in. dawnych terenów przemysłowych, wojskowych i kolejowych przekształcanych pod budownictwo mieszkaniowe.

- Tymczasem tereny te ze względu na swoją historię zawsze są bardziej zanieczyszczone niż tereny rolne i leśne. Nawet jeśli pojawią się głosy, że należy sprawdzić zanieczyszczenie, to taka potrzeba jest kwestionowana - zaznacza.

W dodatku za zanieczyszczenie, które powstało przed 30 kwietnia 2007 r., odpowiada właściciel nieruchomości. - Nawet jeśli blok powstaje na terenie już skażonym, może się okazać, że to mieszkańcy muszą go oczyścić, nawet jeśli to nie oni przyczynili się do zanieczyszczenia - dodaje profesor AGH.

Prawo, które zadziała

Powstaje więc pytanie, jaki użytek będzie z rozporządzenia dotyczącego oceny, czy zanieczyszczenie istotnie zagraża życiu ludzi i środowisku, skoro nie ma żadnego obowiązku przeprowadzania podstawowego badania pod kątem ewentualnego zanieczyszczenia powierzchni gleby oraz wód podziemnych.

W dodatku jego regulacje nie dają gwarancji bezpieczeństwa. Przyjęto w nich bowiem - na co uwagę zwraca Mariusz Czop - wysoki poziom parametru, który zwalnia z przeprowadzenia remediacji w przypadku substancji rakotwórczych. Zgodnie z projektem będzie można od niej odstąpić przy ryzyku wystąpienia jednego zgonu na 100 tys. mieszkańców. Tymczasem - podkreśla ekspert - próg ostrożnościowy na świecie wyznacza się na poziomie: ryzyko jednego zgonu na 1 mln mieszkańców.

- Niektórzy podważają wiarygodność matematycznych obliczeń, na podstawie których wyznacza się progi, bo są to modele z 80. XX w. Jeżeli więc już wdrażamy taki model, to przyjmijmy jako próg ostrożnościowy możliwie niskie ryzyko wystąpienia zgonu, np. jeden zgon na 1 mln mieszkańców - postuluje ekspert. ©℗