Złagodzenie zasady 10H może uwolnić nie tylko energetykę wiatrową, lecz także inwestycje mieszkaniowe w gminach. Samorządowcom nie podoba się jednak zwiększenie minimalnej odległości od wiatraków do 700 m
Podczas ubiegłotygodniowego posiedzenia Sejmu ruszyły prace nad uwolnieniem inwestycji w farmy wiatrowe od zasady 10H, wprowadzonej w 2016 r. Zakazuje ona stawiania wiatraków w pobliżu budynków mieszkalnych. Odległość nie może być mniejsza niż dziesięciokrotność wysokości wiatraków, mierzona do najwyższego punktu budowli wraz z wirnikiem i łopatami. Złagodzenie przepisów, które faktycznie zablokowały rozwój energetyki wiatrowej, jest jednym z kamieni milowych, których realizacja ma odblokować unijne pieniądze dla Polski w ramach KPO. Z punktu widzenia samorządów równie istotne jest to, że liberalizacja przepisów umożliwi w wielu gminach stawianie nowych budynków mieszkalnych, ponieważ zasada 10H działa w dwie strony - również, kiedy elektrownia wiatrowa już stoi.
Pieniądze są, budować nie wolno
Samorządowcy wskazują, że w zasięgu elektrowni wiatrowych jest dziś w Polsce prawie 20 proc. gmin. A to oznacza, że nie można w nich stawiać budynków mieszkalnych z pominięciem zasady 10H, co sprowadza się niekiedy do odległości 1,5 km i więcej. - W wielu gminach w Polsce mieszkańcy otrzymują decyzje odmowne na budowę domu, ponieważ ich działka znajduje się 500, 1000 czy nawet 1500 m od istniejącej elektrowni wiatrowej - sygnalizował problem podczas styczniowego briefingu prasowego Marcin Skonieczka, wójt gminy Płużnica (woj. kujawsko-pomorskie). Blokuje to również gminną inwestycję, która zakłada powstanie bloku z kilkunastoma mieszkaniami i pawilonem handlowym, na którą Płużnica otrzymała z bud żetu państwa dotację w wysokości 3 mln zł. - Nie zdawano sobie sprawy z tego, że ustawa 10H doprowadziła praktycznie do zamrożenia możliwości stawiania budynków o charakterze mieszkalnym na znacznej części powierzchni kraju - komentuje Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP.
Jednak 700 m
Problem ten miał zlikwidować rządowy projekt ustawy o zmianie ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych oraz niektórych innych ustaw, nad którym pochyliły się sejmowe komisje. Wprawdzie nie likwiduje on zasady 10H, ale umożliwia gminom zmniejszenie odległości na podstawie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Pierwotnie miało być to minimum 500 m, ale niespodziewanie posłowie partii rządzącej zgłosili i przegłosowali poprawkę zwiększającą dystans do 700 m. - Zdziwiło nas, że ministerstwo zgodziło się na poprawkę, której wcześniej nie widziało i co do której skutków nie miało konkretnych wyliczeń - mówi Adrian Pokrywczyński ze Związku Powiatów Polskich, który brał udział w posiedzeniu komisji. Te ostatnie przygotowało Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej, które informuje, że liberalizacja przepisów miała pozwolić na 25-krotne zwiększenie dostępności terenów pod inwestycje wiatrowe, natomiast zwiększenie minimalnej odległości o 200 metrów zredukuje możliwą moc zainstalowaną elektrowni o ok. 60-70 proc.
W związku z tym, że sporządzenie czy zmiana planu miejscowego pod budowę elektrowni wiatrowej to dla samorządu konkretne wydatki, w pierwotnej wersji projektu założono, że będzie mógł je ponieść inwestor. W tym celu miał on zawierać z gminą odpowiednią umowę. Posłowie zdecydowali jednak o wykreśleniu projektowanych przepisów, aby nie otwierać furtki do ewentualnych nacisków. - Mogło być to odebrane w ten sposób, że skoro inwestor zagwarantował na to pieniądze, to będzie wymagał od włodarzy gminy konkretnych decyzji - podkreśla Adrian Pokrywczyński.
Bez obligatoryjnego referendum
Projekt ustawy nakłada na wójtów, burmistrzów, prezydentów miast wiele obowiązków informacyjnych względem mieszkańców - nie tylko gminy, w której ma powstać inwestycja, lecz także sąsiednich. Podjęcie uchwały o przystąpieniu do sporządzenia planu miejscowego będzie ogłaszane - poza Biuletynem Informacji Publicznej - m.in. w miejscowej prasie ze wskazaniem formy, miejsca i terminu składania wniosków do planu. Nie będzie mógł być on krótszy niż 21 dni od ogłoszenia. Z kolei w ciągu trzech dni informacja ta będzie musiała zostać przekazana włodarzom pobliskich gmin, którzy zobowiązani będą do jej ogłoszenia w ciągu siedmiu dni. Będą oni również opiniowali projekt planu miejscowego gminy, w której lokalizowana będzie elektrownia. Przeprowadzane będą także obowiązkowe dyskusje publiczne w formie stacjonarnej i zdalnej, zarówno na etapie przystąpienia do sporządzenia planu, jak i jego przedłożenia do publicznego wglądu (patrz: infografika).
Podczas środowego posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich poinformował, że poza wskazanymi już szerokimi konsultacjami rządzący planują zgłoszenie do projektu poprawki wprowadzającej do całego procesu referendum, jeśli pojawiłaby się grupa mieszkańców niechętna inwestycji. - W potencjalnym obowiązku referendalnym widzieliśmy główny problem w tym, że odbierało się radzie gminy kompetencje. W obecnym stanie prawnym wniosek mieszkańców o referendum może zostać odrzucony - tłumaczy Adrian Pokrywczyński. Ostatecznie podobną poprawkę zgłosili posłowie Konfederacji, jednak przepadła ona w głosowaniu. Podczas posiedzenia komisji minister klimatu i środowiska Anna Moskwa zwróciła uwagę, że już dziś na podstawie ustawy z 15 września 2000 r. o referendum lokalnym (t.j. Dz.U. z 2019 r. poz. 741) można takie głosowanie przeprowadzić. Wniosek w tej sprawie musi jednak złożyć co najmniej 10 proc. uprawnionych do głosowania mieszkańców. ©℗
Etap legislacyjny
Projekt ustawy po I czytaniu