Warszawa zarzuca Pradze, że nie działa w dobrej wierze podczas rozmów o przyszłości kopalni w Turowie
„Zaczęliśmy negocjacje w dobrej wierze” – piszą Polacy do Czechów w sprawie kopalni Turów. W dokumencie czuć jednak brak wiary w pozytywne zakończenie negocjacji. Dziś zaczęła się kolejna tura polsko-czeskich rozmów.
W liście przekazanym przez premiera Mateusza Morawieckiego jego czeskiemu odpowiednikowi Andrejowi Babišowi strona polska wskazuje na trzy elementy, które „podają w wątpliwość zdolność do osiągnięcia porozumienia”. Po pierwsze, zarzucamy Czechom brak chęci do obiektywnego wyjaśnienia problemów środowiskowych w rejonie Turowa. Zdaniem polskiej strony błędne jest łączenie ich występowania wyłącznie z działającą tam kopalnią, bez uwzględnienia wpływu innych „podmiotów” czy przyczyn naturalnych. Po drugie, wskazujemy, że sprawy środowiskowe i „nieprecyzyjne obowiązki”, jakie mają być nałożone na Polskę, połączone są z „mechanizmem sankcji finansowych”, który nie miał wcześniej miejsca przy tego typu bilateralnych uzgodnieniach. Po trzecie, w liście pojawia się wątek mówiący o tym, że rozmowy zmierzają w kierunku niedającym gwarancji, że po ewentualnym wycofaniu skargi z TSUE faktyczny spór pomiędzy obu krajami zostanie zażegnany.
Osoba z otoczenia premiera twierdzi, że w nieoficjalnych rozmowach Czesi mieli przyznać, że ich działania są w jakiejś mierze podyktowane trwającą w tym kraju kampanią wyborczą i rosnącym znaczeniem tematów ekologicznych w dyskursie publicznym. – Mają świadomość, że przesadzają, próbują się trochę tłumaczyć i łagodzić napięcie – opowiada nasz rozmówca.
Z naszych informacji wynika, że nadzieje na szybkie rozwiązanie sporu i podpisanie umowy międzyrządowej są nikłe. – Ostatnie spotkania w ubiegłym tygodniu oddaliły nas od tego, co udało się osiągnąć do tej pory. Czesi zaczęli wracać do punktów, na które wcześniej się zgodzili – mówi nam polskie źródło. Nasi rozmówcy dodają, że wcześniej była wyczuwalna intencja szybkich uzgodnień, ale ta sytuacja się zmieniła. Wygląda na to, że maleją oczekiwania, iż sprawa zostanie zamknięta przed wyborami w Czechach, gdzie partia Babiša ściga się z proekologiczną Partią Piratów. Także mieszkańcy Uhelnej, gdzie według strony czeskiej ma występować problem z wodą w związku z działalnością polskiej kopalni, żalili się na brak przejrzystości negocjacji i ich wolne tempo. Sąsiedzki Związek Uhelna zaapelował na początku lipca o udział Komisji Europejskiej w rozmowach.
Czesi odpierają zarzuty Polaków, że negocjacje „się ślimaczą” przez wybory, które będą w ich kraju w październiku. – Ta kwestia nie ma dla zwykłych Czechów znaczenia. To jest bardziej lokalna sprawa – mówi jeden z czeskich ekonomicznych dziennikarzy. I dodaje, że w przeszłości spory o polskie produkty spożywcze miały znaczenie nie tylko dla zwykłego zjadacza chleba, lecz także dla samego premiera, do którego należał jeden z większych koncernów spożywczych. Polski biznes był bezpośrednim zagrożeniem dla jego interesów. – Pierwsze spotkanie polsko-czeskiej delegacji było transmitowane przez media na żywo, ale później sprawa straciła na znaczeniu, choć lokalnie jest nadal żywa – mówi nasz rozmówca. Podobnie mówi Josef Pazderka, redaktor naczelny portalu Aktualne.cz. – Dla Czechów priorytetem są inne tematy, które zresztą Babiš wykorzystuje: migracja, kwestie mieszkaniowe, emerytury, zadłużenie, kwestie gospodarcze. Turów jest sprawą marginalną i lokalną. Mam wrażenie, że to projekcja polskiej strony, polscy politycy chcieliby, żeby tak było – mówi Josef Pazderka.
Czescy rozmówcy biorący udział w negocjacjach zarzucają Polakom dokładnie to samo, co ich polscy adwersarze. – To z inicjatywy Polaków omawiany jest każdy punkt bardzo szczegółowo, istotne okazuje się każde słowo – mówi jeden z uczestników negocjacji. I dodaje, że w przeszłości rozmowy z Austriakami w sprawie elektrowni jądrowej Temelin były bardzo ostre, ale konstruktywne, a Polakom tak jakby nie zależało na końcu negocjacji. Zdaniem naszego rozmówcy Polacy nie chcą się zgodzić na obarczenie Turowa odpowiedzialnością. Polacy chcieli, żeby wykreślić słowo „negatywny” wpływ na środowisko z porozumienia. – Tu nawet nie chodzi o finanse, po prostu polska strona nie chce przyznać, że Turów szkodzi, co poważnie utrudnia rozmowy – dodaje nasz czeski rozmówca.
Pomysł ewentualnej umowy międzyrządowej i jej pierwsze zarysy zostały omówione na spotkaniu w kraju libereckim 24 maja. Znalazły się tam żądania finansowe w wysokości około 50 mln euro na rzecz inwestycji (jak budowa wodociągów), ale także obowiązek postawienia stacji pomiarowych po czeskiej stronie, przekazywanie na bieżąco sąsiadom informacji o skutkach wydobycia, stworzenie funduszu na rzecz projektów środowiskowych. Wniosek o rozpoczęcie rozmów wyszedł z polskiej strony po zarządzeniu przez Trybunał Sprawiedliwości UE środka tymczasowego, który nakazuje natychmiastowe wstrzymanie wydobycia w kopalni. Decyzja TSUE jest bezprecedensowa, gdyż faktycznie oznaczałaby konieczność wyłączenia łącznie siedmiu bloków elektrowni o mocy blisko 2 GW, która pokrywa ok. 5 proc. zapotrzebowania polskich odbiorców na energię.
Już w trakcie rozmów dwustronnych, gdy okazało się, że polska strona nie wstrzymała wydobycia, Czesi złożyli do TSUE wniosek o nałożenie 5 mln euro kary dziennej na Warszawę w związku z kontynuowaniem pracy kopalni. We wtorek wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń powiedział w PR, że Polska na niego odpowiedziała, a także przesłała dodatkowe dwa wnioski do trybunału: o uchylenie postanowienia o zatrzymaniu kopalni i rozpatrzenie go przed decyzją w sprawie kar. Zdaniem wiceministra trybunał rozpatrzy te wnioski w lipcu. To fakt, że TSUE może chcieć rozstrzygnąć sprawę przed przerwą wakacyjną w sierpniu. Poza przyjęciem lub odrzuceniem wniosku Czech o kary, może też np. zdecydować o ich zmniejszeniu.
21 maja TSUE wydał decyzję w sprawie środków tymczasowych, teraz zastanawia się, co zrobić z wnioskiem Czech o nałożenie kary pieniężnej za niezastosowanie się przez Polskę do zarządzonych środków tymczasowych. Jak można usłyszeć w trybunale, ta kwestia nie ma precedensu. Do tej pory kary pieniężne były stosowane, jeśli państwo nie podporządkowało się wyrokowi. A tu chodzi o kary za niestosowanie się do środków tymczasowych, które mają doraźny charakter. Zarazem od polskiej strony można usłyszeć, że liczy na to, że TSUE nie tylko nie przychyli się do czeskiego wniosku o kary, lecz zrewiduje także swoją poprzednią decyzję. Na ostateczne rozstrzygnięcie czeskiej skargi przyjdzie zaczekać do przyszłego roku. O ile wcześniej Polska i Czechy się nie dogadają i czeska strona nie wycofa wniosku z TSUE. ©℗
Czesi mieli przyznać, że ich działania są podyktowane kampanią wyborczą