Komisja Europejska ma wkrótce zaproponować rozwiązania dla budynków i transportu, które mogą doprowadzić do wzrostu kosztów opału dla gospodarstw domowych
Komisja Europejska ma 14 lipca zaprezentować pakiet propozycji legislacyjnych Fit for 55, które mają sprawić, że Unia Europejska osiągnie swój bardziej restrykcyjny cel redukcji emisji CO2 w 2030 r. ‒ 55 zamiast 40 proc.
Najważniejsza ze zmian to nowelizacja dyrektywy o unijnym rynku handlu pozwoleniami na emisję CO2 (ETS). DGP dotarł do projektu tego dokumentu. Przed finalnym ogłoszeniem może on jeszcze ulec zmianom, podobnie jak w trakcie negocjacji na forum UE.
W projekcie ‒ tak jak chciała Polska ‒ zwiększono Fundusz Modernizacyjny, zasilany ze sprzedaży pozwoleń na emisję CO2. Jednak proponowanych jest wiele innych rozwiązań, które w Warszawie się nie spodobają.
Fundusz ma w latach 2021‒2030 finansować inwestycje w transformację energetyki w 10 najuboższych krajach UE. Polska dostanie 43 proc. jego budżetu. Do funduszu pójdą pieniądze ze sprzedaży 2 proc. unijnej puli uprawnień do emisji. Po zmianach miałoby tam trafić dodatkowe 2 proc., co teoretycznie mogłoby podwoić przewidywaną dzisiaj dla nas pulę (ok. 20 mld zł).
Projekt przewiduje jednak wyeliminowanie gazu z dofinansowania, co jest złą wiadomością dla Polski, bo odchodzenie od węgla rząd chce przejściowo oprzeć na gazie (w ciepłownictwie i części energetyki).
Dodatkowym celem, na jaki będzie można wydawać pieniądze z nowego źródła, ma być wsparcie ubogich energetycznie gospodarstw domowych.
Kolejną złą wiadomością dla polskich władz jest zapowiedź dalszego ograniczania puli dostępnych pozwoleń na emisję CO2 na unijnym rynku, bo będzie to napędzać wzrost ich cen (dotąd roczny współczynnik redukcji wynosił 1,74 proc). Tymczasem w obliczu gwałtownie rosnących cen uprawnień niektórzy polscy politycy apelowali nawet o ustanowienie limitu cenowego. W projekcie Komisji nie ma jednak takich rozwiązań.
Ponadto należy się spodziewać zmniejszenia liczby przyznawanych darmowych pozwoleń dla przemysłu w związku z zaostrzeniem kryteriów ich przyznawania. Warunkiem ma być „wysiłek dekarbonizacyjny” przedsiębiorstw, czyli zmniejszanie przez nie emisji. Jest jeszcze jeden zapis, którego nie chciała Polska. Chodzi o to, że darmowych pozwoleń nie powinny dostawać te gałęzie przemysłu, które będę chronione przed nierówną konkurencją granicznym podatkiem węglowym (CBAM). Chodzi m.in. o branżę stalową. Proponuje się też, by państwa członkowskie przeznaczały na cele związane z klimatem wszystkie dochody ze sprzedaży swojej puli pozwoleń na emisję, a dotychczas było to 50 proc.
Wśród dopuszczonych celów ma się też znaleźć wsparcie ubogich gospodarstw domowych w oszczędzaniu energii w ich domach.
Mimo zastrzeżeń ze strony sporej grupy państw członkowskich, w tym Polski, propozycje KE obejmują rozszerzenie ETS na kolejne sektory. Do funkcjonującego systemu handlu uprawnieniami ma zostać włączona żegluga morska. Z kolei emisje z transportu drogowego i budynków, czyli przede wszystkim z ogrzewania indywidualnego, trafić mają do odrębnego systemu, który będzie określać ceny CO2. Przy czym co najmniej połowę dochodów z tego systemu państwa członkowskie miałyby kierować do najuboższych gospodarstw domowych, które będą zagrożone wzrostem cen opału. W dalszej perspektywie nie wykluczono połączenia rynku CO2 dla transportu i budynków z ETS. Przez co najmniej dwa lata oba systemy mają jednak funkcjonować oddzielnie.
Rząd nie chce komentować przecieków z planów Komisji. Jednak jeszcze w czerwcu Ministerstwo Klimatu i Środowiska informowało o sceptycznym nastawieniu Polski do zmian projektowanych w Brukseli. Wskazywano m.in. na niebezpieczeństwo, że zwiększone koszty używania paliw kopalnych w transporcie i ogrzewaniu mieszkań zostaną przeniesione na obywateli. To zaś pogłębi problem ubóstwa energetycznego i nieproporcjonalnie uderzy w biedniejsze kraje Unii. Oprócz Polski i reszty państw V4 obawy wobec komisyjnych planów wyrażał też choćby Paryż. Nad Francją wisi widmo „żółtych kamizelek” – impulsem dla protestów były bowiem plany podniesienia kosztów paliw. Podobne sygnały płynęły także ze strony ekspertów. Ci wskazywali, że rozszerzony ETS, obciążając osoby, których nie stać na wymianę samochodu czy remont mieszkania, pogłębi nierówności społeczne i podważy poparcie opinii publicznej dla transformacji. Pojawiały się też wątpliwości, czy stanowić on będzie skuteczne narzędzie egzekwowania celów klimatycznych.
System opłat za emisje z transportu i ogrzewania indywidualnego przyjęły w tym roku Niemcy. W pierwszych latach stopniowo rosnące ceny uprawnień wyznacza tam ustalony z góry harmonogram. Od 2026 r. ma zacząć funkcjonować system aukcyjny. Na razie koszty dla obywateli są nieznaczne, rachunki za paliwa wzrosły tylko o kilka eurocentów.
Przebieg prac nad tamtejszymi regulacjami pokazał jednak, że wyzwania związane z kosztami CO2 i ich dystrybucją rodzą napięcia.
Socjaldemokraci chcieli np., aby w przypadku mieszkań czynszowych koszty były podzielone między właścicieli a lokatorów. Rozwiązanie to zablokowali jednak chadecy. W efekcie to najemcy zapłacą więcej.
Gestem wobec tych, którzy obawiają się skutków ekonomiczno-społecznych rozwiązań proponowanych przez Brukselę, jest stosunkowo długi okres wdrażania reformy. W pełni rozszerzony ETS ma działać dopiero od 2026 r. Celem KE jest, aby obciążeni zostali sprzedawcy paliw i opału. Dodatkowo, podobnie jak w przypadku starego ETS, Komisja chce, żeby część dochodów ze sprzedaży pozwoleń popłynęła na osłony społeczne i walkę z ubóstwem energetycznym. Zdaniem ekspertów kluczowym elementem zmian będą szczegóły kształtowania się ceny CO2 w nowych sektorach. Forum Energii zwraca uwagę, że koszt emisji musi być zwiększany stopniowo, żeby nie doprowadzić do wzrostu cen transportu i ogrzewania. Jednak cena uprawnień musi być wystarczająco wysoka, by stanowić bodziec inwestycyjny i mobilizować do przechodzenia na rozwiązania nieemisyjne. ©℗
Polsce nie spodoba się wiele rozwiązań proponowanych przez Brukselę