Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Żylińska: Za węgiel płacimy dwa razy [OPINIA]

Julita Żylińska
Ten tekst przeczytasz w 2 minuty
Julita Żylińska
Dziennik Gazeta Prawna

Stojąc pod ścianą, pod którą sam w dużej mierze się postawił, polski rząd zgodził się m.in. na udział finansowy w projektach chroniących wodę w Czechach. Koszt ok. 45 mln euro. Przystał tym samym na czeskie postulaty formułowane pod adresem Warszawy co najmniej od lutego.

Mieszkańcy kraju libereckiego sąsiadującego z rozbudowującą się polską odkrywką węgla brunatnego w Turowie od miesięcy nagłaśniali problem obniżającego się stanu wód w okolicy, tematem zainteresowali się czescy politycy. Delegacja z Pragi domagała się finansowania projektów dotyczących m.in. ujęć wody i odszkodowań, a Polska Grupa Energetyczna i polscy ministrowie sądzili, że wystarczy zasłonić się geologią i twierdzić, że to niemożliwe, żeby powodowała to polska kopalnia. Do tego polska spółka zdecydowała się na uruchomienie ofensywnej kampanii o dzikiej transformacji, która chce zabrać pracę rodzicom małych dzieci. Jeśli kampania nie zaszkodziła, to na pewno nie pomogła.

Ostatecznie nakazowi Trybunału Sprawiedliwości UE o zatrzymaniu wydobycia w Turowie towarzyszyły szok i niedowierzanie. Rozpoczęła się licytacja danymi, jak to elektrownia Turów zasilana węglem brunatnym z kontrowersyjnej odkrywki jest ważna dla systemu. Kolejni politycy podbijali stawkę i skończyliśmy na 8 proc. zapotrzebowania, podczas gdy dane PSE za 2020 r. wyraźnie pokazują, że elektrownia ta w ubiegłym roku zaspokoiła 3,14 proc. popytu. Zawartej naprędce wstępnej ugodzie z Czechami towarzyszyła duża ulga, nawet przedwczesna, bo Praga zastrzegła, że na tym etapie nie można mówić o wycofaniu skargi z TSUE – musi dojść do spełnienia postawionych warunków.

Gdy rzecznik rządu poinformował o warunkach ugody, prezes PGE Wojciech Dąbrowski zapewnił w komunikacie, że pracownicy kompleksu Turów i okoliczni mieszkańcy mogą być już spokojni.

Czy faktycznie? Ewentualnie na jak długo i czy ktokolwiek może być spokojny, gdy węgiel obciąża już nie tylko nasze saldo, ale zaczynamy płacić sąsiadom?

Narracja rządu jest taka, że to wspólne projekty chroniące środowisko, no ale wygląda, że nasza troska o nie uruchomiła się dopiero z pistoletem przy skroni. I wkrótce może się okazać, że mamy go przy skroni nie tylko w sprawie Turowa. Przyspieszenie transformacji w Polsce zaczyna mieć status alertu. Może tym razem uda nam się wyjść z impasu kosztem 45 mln euro, ale koszty węgla będą rosły coraz szybciej. I nie chodzi tu tylko o obwiniany za nieszczęścia polskiej energetyki unijny rynek emisji CO2 (ETS), na którym pozwolenie na emisję tony dwutlenku węgla kosztuje już ponad 50 euro. Po odszkodowania mogą zacząć się zgłaszać też inni sąsiedzi. Ale trend ten nie jest też wykluczony w kraju, bo kolejka podmiotów, które węgla nie lubią, jest coraz dłuższa.

Zapyta ktoś, a co z ludźmi pracującymi w czarnych kompleksach energetycznych, takich jak Turów czy Bełchatów. Jakie moce mają je zastąpić? To bardzo dobre pytania i musi na nie odpowiedzieć krajowa strategia. A raczej powinna była odpowiedzieć co najmniej kilka lat temu. Od 2009 r. wiadomo, w którym kierunku zmierzają zmiany, ale kolejne rządy wolały walczyć o ulgi i wyjątki dla polskiej energetyki niż poważnie zastanowić się, czym i jak zastąpić węglowe bloki. Ostatni w Turowie oddano do użytku niecałe dwa tygodnie temu. Utrzymanie górnictwa do 2049 r., co przewiduje tzw. umowa społeczna, czy wydobycia w Turowie – zgodnie z koncesją ‒ do 2044 r. w świetle globalnych, nie tylko unijnych trendów brzmi wręcz nieprawdopodobnie, a jednak we wtorek po ogłoszeniu wstępnej ugody z Pragą wicepremier Jacek Sasin z satysfakcją oznajmił, że wydobycie węgla brunatnego w Turowie ma funkcjonować „co najmniej do końca koncesji”.

Szef resortu aktywów jednakże uspokajał, że rząd będzie pracował nad programem przekształceń w energetyce do 2050 r. Jednak o wadze, jaką partia rządząca przykłada do tego tematu, może świadczyć zaledwie kilka pobieżnych wzmianek w Polskim Ładzie. A bezpieczna, ale zdecydowana transformacja nie może pozostać priorytetem jednego czy dwóch ministerstw, bo to jej powodzenie lub jego brak może w dużej mierze wpłynąć na naszą sytuację gospodarczą i społeczną w najbliższych latach i dekadach. ©℗