- O przyspieszenie wygaszania kopalń o parę lat, np. do 2045 r., kruszyć kopii nie będziemy, ale już 10 lat nie wchodzi w grę - mówi w wywiadzie dla DGP Dominik Kolorz, przewodniczący Zarządu Regionu Śląsko-Dąbrowskiego NSZZ „Solidarność”.
Czuje się pan grabarzem polskiego górnictwa?
Liczę się z tym, że niektórzy wszystkich nas, sygnatariuszy porozumienia, będą tak nazywać. Na pewno trudno przyjmować naszą umowę z rządem z wesołością. Niewątpliwie przyłożyliśmy rękę do likwidacji branży, która przez lata była kręgosłupem Śląska i nie tylko.
Inni twierdzą, że porozumienie z rządem to nie tyle eutanazja, co raczej kroplówka, która ma utrzymać przez długie lata kopalnie, które w dzisiejszych realiach rynkowych byłyby skazane na bankructwo.
To oczywiście prawda. Ale nie było innego wyjścia. Prowadziliśmy szerokie konsultacje z ekspertami i alternatywnego, racjonalnego rozwiązania dla branży niż rozłożony w czasie program wygaszania powiązany z subsydiowaniem nie było. Polityka klimatyczna powoduje, że węgiel nie ma dziś na rynku szans. Pamiętajmy tylko, że są to czynniki bardzo odległe od zasad rynkowych. Wszystko, co jest związane z energią, opiera się na subsydiach, a na największe może dziś liczyć energetyka odnawialna. Węgiel nie tylko nie może liczyć na porównywalne wsparcie, ale jest w szczególny sposób obciążony podatkowo – bo przecież opłaty za emisje CO2 są formą podatku – i wizerunkowo. Mamy do czynienia z absurdalną sytuacją, w której wyprodukowanie megawatogodziny prądu kosztuje nieco ponad 100 zł, a podatek, którym jest ono obciążone wynosi ponad 200 zł. To Unia dobiła górnictwo.
OK, powiedzmy, że subsydia są elementem niezbędnym. Ale dlaczego aż do 2049 r.?
Po pierwsze, wymaga tego nasze bezpieczeństwo energetyczne. Udział węgla w miksie będzie się stopniowo zmniejszać, ale w roli uzupełnienia i zbilansowania OZE – według naszych ekspertów – będzie nam potrzebny jeszcze w latach 40. Po drugie, subsydia będą remedium na rosnące koszty związane z unijnym systemem ETS. Umożliwią utrzymanie pod kontrolą cen energii dla obywateli. Jeśli ktoś twierdzi, że możemy mieć tańszą energię z samych źródeł odnawialnych, kłamie. Energia z wiatraków na morzu będzie droga, koszt jej subsydiowania w ciągu najbliższych dziesięcioleci będzie nawet czterokrotnie większy niż w przypadku górnictwa. Szansę na stabilne dostawy prądu daje atom, ale mało kto wierzy, byśmy byli w stanie uruchomić bloki jądrowe w przewidywanych przez rząd terminach. Bez planu wspierania kopalń groziłyby nam notoryczne przerwy w dostawach energii. No i wreszcie po trzecie i najważniejsze: czynnik ludzki. Najbardziej konserwatywne szacunki mówią o 250 tys. miejsc pracy związanych z górnictwem, według innych może to być nawet pół miliona. Biorąc pod uwagę rodziny, mówimy o liczbie od 600 tys. do miliona osób, których byt zależy od węgla. W tym kontekście wizje „zaorania” kopalń w perspektywie 5 czy 10 lat to nieodpowiedzialność. Uświadomimy to sobie, gdy wyobrazimy sobie sytuację, w której wszyscy ci ludzie z dnia na dzień straciliby źródło utrzymania, przestali płacić podatki i przeszli na garnuszek państwa. W ostatecznym rozrachunku dołożylibyśmy do tego więcej niż do jakiegokolwiek planu ratunkowego. Perspektywa przyjęta w umowie społecznej nie daje gwarancji, że uda się zapewnić Śląskowi alternatywne lokomotywy rozwoju, ale przynajmniej daje na to nadzieję.
Jeśli umowa wejdzie w życie, jaka część górników utrzyma zatrudnienie, a jaką obejmą świadczenia osłonowe? Mówimy o urlopach przedemerytalnych i odprawach.
Generalnie system jest skonstruowany tak, że podstawą jest utrzymanie miejsc pracy, a dopiero kiedy ich zabraknie, wchodzą osłony socjalne. Oczywiście może to rozczarować część górników, bo są tacy, którzy liczyli, że będą mogli przejść na urlop górniczy nawet w przyszłym roku, choć jego kopalnia ma dalej fedrować.
Wielu zwolenników szybszego wygaszania węgla zgadza się co do potrzeby wspierania górników i budowania alternatyw rozwojowych dla zależnych od niego regionów. Dlaczego to na to, raczej niż na utrzymanie kopalń, nie położono w porozumieniu większego nacisku?
Rozwiązania w rodzaju odpraw dostępnych dla wszystkich już przerabialiśmy w latach 90. i do tej pory ponosimy konsekwencje. Wtedy górnicy dostali po 50 tys. zł, a jak te pieniądze się skończyły, większość z nich znalazła się na granicy biologicznego przeżycia. Dziś mamy oczywiście inną sytuację gospodarczą, ale biorąc pod uwagę strukturę zatrudnienia, zagrożenia i tak byłyby olbrzymie.
No to może zamiast jednorazowych odpraw potrzebny byłby szerszy zakres urlopów albo wręcz coś w rodzaju górniczego dochodu gwarantowanego?
Idea takiego dochodu jest interesująca, może w przyszłości warto byłoby przeprowadzić na Śląsku pilotażowy program tego typu, ale generalnie to temat dla central związkowych. Proponowaliśmy w negocjacjach szerszy zakres osłon, ale rząd to kategorycznie odrzucał.
Wejście w życie umowy społecznej wymagać będzie notyfikacji KE. Są jednak wątpliwości, czy Bruksela zgodzi się na porozumienie w tym kształcie. Co zrobią związki, jeśli KE odrzuci część lub całość jej zapisów?
Szczerze mówiąc odwrócenia naszych ustaleń o 180 stopni nie bierzemy w ogóle pod uwagę. Co gdyby jednak tak się stało? Strach się bać. W porozumieniu mamy zapisy, które mówią o tym, że strony w dobrej wierze wrócą do rozmów, ale, jak już mówiłem, racjonalnych alternatyw dla górnictwa nie dostrzegam.
Za „najsłabsze ogniwo” umowy uważany jest harmonogram zamykania kopalń. Według ekspertów popyt na węgiel wygaśnie o wiele wcześniej niż w 2049 r. Dopuszcza pan scenariusz skrócenia tego horyzontu?
Jeżeli mówilibyśmy o przyspieszeniu o 2-3 lata, no, powiedzmy nawet do 2045 r., to o to kopii nie będziemy kruszyć. Ale sytuacja byłaby zupełnie inna, gdybyśmy mówili o skróceniu przyjętego harmonogramu np. o 10 lat.
Co wtedy?
Jeżeli minister Soboń czy ktokolwiek, kto będzie negocjował z Brukselą po stronie rządowej, przekaże nam, że zgodnie z oczekiwaniami Unii musimy zamknąć ostatnią kopalni w 2035 r., nasze stanowisko będzie proste: „Śląsk albo śmierć”. Pewnie skończy się na tym, że pięknie polegniemy na barykadach.
Część komentatorów twierdzi, że przyjmując tak odległy termin rząd zwodzi górników i celowo stara się zwalić winę za likwidację górnictwa na UE.
Rozmawiamy z rządem w dobrej wierze. Póki co rządzi ta, a nie inna ekipa. Zresztą nie widzę dziś opcji politycznej, która proponowałaby lepsze dla nas rozwiązania. Jeżeli potwierdziłoby się jednak, że rząd świadomie górników rozgrywa i nie zamierza wyegzekwować przyjętych ustaleń, to poniesie konsekwencje polityczne, przynajmniej na Śląsku. Warto, żeby rządzący pamiętali, jak kończą rządy, które łamią porozumienia zawarte z górnikami – tak jak zrobił to rząd Ewy Kopacz. Jest jeszcze coś w powiedzeniu, że ten, kto wygrywa wybory na Śląsku, wygrywa je w całej Polsce, a kto przegrywa na Śląsku, przegrywa też w całej Polsce.
Specjaliści mają też wątpliwości co do przewidzianych w umowie kilkunastomiliardowych inwestycji w tzw. czyste technologie węglowe, które nie przeszły rynkowej weryfikacji, a zdaniem niektórych są wręcz ślepą uliczką.
Takie twierdzenia wynikają z nieznajomości tematu. Technologia wychwytu i magazynowania CO2, (CCS), od lat uważana jest za klucz do realizacji celów klimatycznych. Jest w fazie szybkiego rozwoju i, biorąc pod uwagę ceny pozwoleń na emisje CO2, już dziś się opłaca. Jeśli potwierdzi się, że w okresie przejściowym filarem polskiego systemu energetycznego ma być gaz, to biorąc pod uwagę bardzo nikłe krajowe zasoby surowca, mamy na wyciągnięcie ręki możliwości jego produkcji z polskiego węgla. Te inwestycje są też kluczowe z punktu widzenia dotrzymania harmonogramu wygaszania kopalń. Popyt na węgiel w energetyce będzie malał, w 2045 r. Nowe technologie mają szanse uzupełnić tę lukę. Podkreślam: to nie będą pieniądze wyrzucone w błoto, te inwestycje przysłużą się całej polskiej gospodarce. A fakt, że takich projektów wcześniej nie realizowano, wynika z zaniechań po stronie kolejnych rządów, a także polskich spółek węglowych i energetycznych.
Unia dokręca śrubę. Koszty emisji biją rekordy
38–40 proc. energii w UE w 2030 r. pochodzić ma ze źródeł odnawialnych – wynika z opisanych przez media założeń projektu nowej dyrektywy o OZE. To podwojenie dzisiejszego udziału takich instalacji w strukturze produkcji. Do tej pory cel OZE na 2030 r. mówił o 32 proc. Ostateczny kształt projektu ma ujrzeć światło dzienne w lipcu. Już dziś Bruksela przedstawi za to projekt nowej strategii przemysłowej. Jak podaje Bloomberg, ma ona stawiać m.in. na współpracę państw UE w zielonej energetyce i transporcie.
Unijny system praw do emisji coraz mocniej uderza w rentowność węgla i innych paliw kopalnych. We wtorek koszt emisji tony CO2 na europejskich rynkach po raz pierwszy w historii przekroczył próg 50 euro.