Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Firmy płaczą i płacą w ETS. Dwutlenek węgla drogi jak atomówka

Marceli Sommer
Ten tekst przeczytasz w 4 minuty

Ceny praw do emisji CO2 biją rekordy. Sama PGE tylko w zeszłym roku zapłaciła 6 mld zł za to, że produkuje prąd z węgla. Jak tak dalej pójdzie, w ciągu dekady puścimy z dymem koszt uruchomienia elektrowni atomowej.

Ponad 48 euro kosztują uprawnienia do emisji tony CO2 po ostatniej kwietniowej aukcji. To rekord. Od początku roku cena urosła o jedną czwartą, a patrząc od listopada 2020 r. – podwoiła się.

Już w ubiegłym roku – gdy notowania były jeszcze znacząco niższe – związane z emisjami koszty ponoszone przez polskie firmy szły w miliardy złotych. Nasza największa spółka energetyczna, PGE, szacuje te poniesione w samym 2020 r. na ponad 6 mld zł, prawie dwa razy tyle co rok wcześniej. Enea wydała na ten cel ponad 1,1 mld zł – o ok. 45 proc. więcej niż w roku 2019. W innych spółkach wydatki są mniejsze, ale także wpłynęły na pogorszenie wyników.

Nawet utrzymanie cen z zeszłego roku oznaczałoby, że koszty emisji z energetyki w ciągu niespełna dekady mogą osiągnąć poziom zbliżony do kwot, jakie pochłonąłby polski program energetyki jądrowej (według pełnomocnika rządu Piotra Naimskiego jego szacunkowy koszt to 80 mld zł rozłożone na 20 lat). A w najbliższych latach ceny uprawnień, a co za tym idzie także koszty utrzymywania wysokoemisyjnej energetyki, będą raczej rosnąć.

Według niedawnej analizy Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami należy zakładać, że średni koszt emisji tony CO2 w najbliższych latach utrzyma się na poziomie zbliżonym do 40 euro, a do końca dekady może urosnąć do ponad 70 euro. Z dzisiejszej perspektywy te prognozy wydają się jednak konserwatywne. Polska energetyka odpowiada tymczasem za ok. 300 mln ton takich emisji rocznie.

Na wysokich cenach praw do emisji korzysta natomiast budżet. Od początku roku wpłaty z tego tytułu przekroczyły 5 mld zł.

Budżet państwa zalicza bezprecedensowy zastrzyk środków z aukcji pozwoleń na emisje dwutlenku węgla. Jak wyliczył Marcin Kowalczyk z WWF Polska, od początku roku wpłaty z tego tytułu sięgnęły 5,2 mld zł, wobec ponad 20 mld zł, które wpłynęły od początku funkcjonowania systemu aukcyjnego.

Z drugiej strony są straty ponoszone przez firmy objęte ETS – unijnym systemem handlu emisjami. Chodzi przede wszystkim o państwową energetykę. Widać to w raportach finansowych. PGE określa swoje koszty związane z emisjami w 2020 r. na 6,2 mld zł, wobec ok. 3,4 mld zl w roku poprzednim. Enea podaje, że wydała na ten cel ponad 1,1 mld zł – o ok. 45 proc. więcej niż w roku 2019. Nieco inaczej obciążenia związane z ETS raportują Energa i Tauron, jednak także w przypadku tych dwóch spółek koszty rosną, sięgając w zeszłym roku co najmniej kilkuset milionów.

Obciążenia związane z ETS nie omijają sektora prywatnego. Należący do Zygmunta Solorza ZE PAK wydał w zeszłym roku w związku ze swoimi emisjami ponad 670 mln zł, wobec niespełna 590 mln zł w roku poprzednim. Spółki piszą też w raportach o rosnących cenach uprawnień jako jednym z głównych zagrożeń dla swoich przyszłych wyników (przykładowo, PGE szacuje, że wzrost cen emisji o 10 proc. oznacza dla koncernu stratę rzędu prawie 700 mln zł), a także innych parametrów, m.in. zdolności kredytowej.

Zyskami z handlu prawami do emisji pochwalił się natomiast Orlen.

Miejsce do inwestowania

Problemy firm może wzmocnić spodziewana reforma ETS. Jej założenia mają być ogłoszone przez Komisję Europejską w czerwcu. Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Forum Energii mówi DGP, że obecne parametry systemu pozwalają liczyć na redukcję emisji rzędu 43 proc. do 2030 r., a zgodnie z nowym celem klimatycznym UE ma to być co najmniej 55 proc. Bruksela chciałaby, żeby uprawnieniami do emisji objąć kolejne sektory: transport i budownictwo, choć tu możliwe jest uruchomienie systemu równoległego do ETS. – W budynkach i transporcie cena CO2, która pozwala na redukcje, jest znacznie wyższa niż w przypadku przemysłu i energetyki, bo znacznie droższe są wymagane w tym celu technologie. W grę wchodziłyby nawet kwoty trzycyfrowe – dodaje ekspertka.

Obciążenia związane z systemem ETS nie omijają sektora prywatnego

Niedawne decyzje o podniesieniu celu redukcji emisji gazów cieplarnianych na 2030 r., regulacje związane z Europejskim Zielonym Ładem i związane z tym spodziewane obniżenie podaży pozwoleń na emisje uznawane są za główną przyczynę ostatniego wzrostu cen praw do emisji CO2. Według Roberta Jeszkego z Krajowego Ośrodka Bilansowania i Zarządzania Emisjami, czynniki te spowodowały aktywizację uczestników EU ETS, którzy wiedząc już, że zabraknie im uprawnień w przyszłości, zaczęli zwiększać zakupy na rynku. Trzy grosze do wzrostu cen dorzucili też, jego zdaniem, inwestorzy finansowi, którzy „traktują obecnie rynek uprawnień jako świetne miejsce do inwestowania”.

Jeszke uważa, że ostatnie wzrosty kosztów emisji mogą wpłynąć na prognozy długoterminowe, choć w najbliższych miesiącach niewykluczona jest korekta wysokich cen. Jak tłumaczy, do szybkiego wzrostu przyczyniła się m.in. końcówka rozliczeń firm za rok 2020, co spowodowało wzmożone zainteresowanie zakupem uprawnień zarówno wśród uczestników systemu, jak i spekulantów. Kolejnym czynnikiem, który zdaniem Jeszkego może wpłynąć na obniżenie cen, jest zachowanie instalacji brytyjskich. Po wyjściu z unijnego ETS dysponują wciąż sporą nadwyżką uprawnień na kontach i niewykluczone, że będą chciały je spieniężyć. W dłuższej perspektywie, jak dodaje ekspert, wzrost cen łagodzić będzie też obniżanie emisji przez uczestników systemu, co oznaczać będzie spadek popytu na uprawnienia.

Brakuje wizji

Co wzrost cen praw do emisji oznaczałby dla polskiego rynku? Przede wszystkim potężny impuls transformacyjny dla firm, by coraz mocniej stawiały na odnawialne źródła energii.

– Unijny ETS daje wybór: płacz i płać albo się modernizuj. Przez wiele lat ta presja, ze względu na dynamikę cen uprawnień, była ograniczona, ale dzisiejszy poziom prawie 50 euro za tonę to już zupełnie inna sytuacja. To niewiele mniej, niż kosztuje dziś na polskim rynku hurtowym megawatogodzina prądu – mówi Gawlikowska-Fyk. Jak podkreśla, w polskich warunkach szybka transformacja jest trudna do zrealizowania, ponieważ brakuje wytycznych i strategicznej wizji po stronie władz centralnych, jednak alternatywą, zdaniem ekspertki, jest wzrost kosztów dla nas wszystkich. Jak dodaje, w najbliższych latach jest już on niemal nieunikniony, albowiem płacić będziemy cenę dotychczasowego zapóźnienia.

Spółki czekają na zapowiadane przez Ministerstwo Aktywów Państwowych wydzielenie instalacji węglowych do Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego. Da to ulgę grupom energetycznym, ale zarazem przerzuci rosnący koszt praw do emisji bezpośrednio na budżet.

– Poza zmianą struktury organizacyjnej i perspektywą stopniowego wygaszania bloków węglowych o planach rządu dotyczących energetyki wiemy niewiele. Uruchomienie morskiej energetyki wiatrowej to perspektywa jeszcze paru lat, atom – co najmniej parunastu. Do tego czasu pozostajemy z tymi aktywami, które są – wskazuje Gawlikowska-Fyk. 

Notowania pozwoleń na emisję dwutlenku węgla