Warszawa chce, by system handlu pozwoleniami na emisję CO2 w większym stopniu finansował naszą transformację energetyczną. Bruksela oczekuje od nas wiarygodnego planu odchodzenia od węgla.
Rynek pozwoleń na emisję dwutlenku węgla to kluczowy instrument wdrażania unijnej polityki klimatycznej. Stopniowe zmniejszanie liczby dostępnych pozwoleń zwiększa ich cenę i tym samym wymusza na europejskich przedsiębiorstwach wdrażanie niskoemisyjnych technologii. Początkowo energetyka w naszym regionie była hojnie obdarowywana darmowymi pozwoleniami na emisję, ale dłużej nie będzie. Nie licząc nowego Funduszu Modernizacyjnego dla 10 najuboższych krajów Unii, do którego będą trafiać dochody ze sprzedaży 2 proc. dostępnych na unijnym rynku (EU ETS) pozwoleń. Według szacunków KOBiZE Polska do 2030 r. może otrzymać z niego od 2,8 do 5,1 mld euro.
Obawa o dalszy wzrost cen pozwoleń na emisję (nadal 70 proc. polskiej energetyki oparte jest na węglu) była jednym z powodów, dla których Polska nie chciała się zgodzić na cel neutralności klimatycznej Unii do 2050 r. Pod koniec ubiegłego roku przystaliśmy jednak na nowy cel redukcji emisji CO2 do 2030 r. (55 proc. zamiast 40 proc.). W zamian wymogliśmy w konkluzjach ze szczytu zapisy otwierające furtkę do takich zmian w ETS, które uwzględnią polskie obawy związane z podziałem pozwoleń oraz zagrożeniem ubóstwem energetycznym.
Polski rząd coraz odważniej prezentuje swoje postulaty na forum UE, a ich twarzą jest wiceminister klimatu i środowiska Adam Guibourgé-Czetwertyński. Wraz z nim postulaty polskiej energetyki na ostatniej debacie w brukselskim think tanku ERCST prezentowała wiceprezes PGE ds. regulacyjnych Wanda Buk, która wcześniej zajmowała się w rządzie siecią 5G. Polskie postulaty to „bardziej sprawiedliwy” podział pozwoleń na emisję oraz zwiększenie Funduszu Modernizacyjnego. Warszawa wskazuje, że w 2018 r. otrzymała tylko 72 proc. uprawnień na pokrycie krajowych emisji, a pozostałe 28 proc. przedsiębiorstwa musiały zakupić za granicą, na czym traci polski budżet.
Z kolei Wanda Buk przedstawia szacunki luki inwestycyjnej, czyli różnicy pomiędzy potrzebami inwestycyjnymi polskiego sektora energetycznego a środkami dla Polski z unijnego budżetu i funduszu odbudowy, która ma wynosić 92 mld euro. PGE zapewnia, że zawiązało sojusz firm i stowarzyszeń z Bułgarii, Chorwacji, Czech, Estonii, Rumunii, z którymi wspólnie zabiega o zwiększenie Funduszu Modernizacyjnego w Brukseli. Z polskimi postulatami zdaje się też sympatyzować unijny przemysł energochłonny.
Entuzjazm wobec polskich postulatów nie rzuca się jednak w oczy na posiedzeniach unijnych gremiów. Jak dowiedzieliśmy się w rządowych źródłach, sojusznicy powinni znaleźć się wśród dziesiątki beneficjentów Funduszu Modernizacyjnego, ale choć kraje te zgadzają się co do celu zmian w ETS, to niekoniecznie co do narzędzi. Ponadto ze strony brukselskich zielonych NGO słychać opinie, że zanim Polska dostanie więcej środków z ETS, powinna dopilnować przeznaczania na cele klimatyczne tych, które już dostała.
Paradoksalnie sojusznikiem Warszawy w zabiegach o przeznaczenie większej puli z ETS na transformację energetyczną mogą być Zieloni. Mają oni jednak swoje warunki. – Zawsze mówiliśmy, że fundusz powinien być większy. To inne kraje członkowskie były temu niechętne, bo one wolą, by przychody z ETS trafiały do ich kieszeni – mówi DGP Bas Eickhout, holenderski europoseł Zielonych i wiceszef komisji ITRE odpowiedzialnej za energię. Jak podkreśla, ETS powinien wspierać gospodarki w transformacji energetycznej, w tym polską. – Jest jednak jedno „ale”. Ta transformacja musi być wiarygodna. Dyskutujemy z polskim rządem, jak on rozumie modernizację, a co my przez to rozumiemy. Polska zgodziła się dążyć do neutralności klimatycznej w 2050 r., a najłatwiej paradoksalnie jest to osiągnąć poprzez dekarbonizację sektora energetycznego, o wiele trudniej w transporcie, rolnictwie czy budownictwie. Dlatego oczekujemy, że polski rząd najpierw nam pokaże wiarygodny plan, jak chce to osiągnąć – podkreśla. I ocenia, że debata na ten temat w Polsce jest na razie wymijająca. – Polski rząd zgodził się na nowy cel klimatyczny w Brukseli, a po powrocie do Warszawy udawał, że nic się nie stało i nadal zakłada duży udział węgla w 2030 r. To nie jest wiarygodne – dodaje zielony polityk.
Europoseł PO Adam Jarubas uważa, że postulat powiększenia Funduszu Modernizacyjnego, który rusza w tym roku, to dobry kierunek. – Przed ministrem klimatu Michałem Kurtyką stoi jednak trudne zadanie, gdyż zwiększenie funduszu, z którego korzystają państwa z niższym PKB na głowę mieszkańca, oznacza zmniejszenie wpływów budżetowych ze sprzedaży uprawnień pozostałych państw. I ten argument na pewno padnie w negocjacjach – podkreśla. Co więcej, płatnicy będą zapewne argumentować, że wraz ze wzrostem cen uprawnień do emisji zwiększa się również wartość Funduszu Modernizacyjnego. – Mogę jedynie podpowiedzieć naszym negocjatorom, że zwiększenie cen oznacza również powiększenie wpływów budżetowych płatników, więc zwiększenie funduszu nie będzie dla nich aż tak bolesne – dodaje Jarubas.
Komisja Europejska zamierza w czerwcu przedstawić legislacyjny pakiet, w którym pokaże, jak Unia Europejska będzie realizować cele klimatyczne. Jego elementem będzie właśnie reforma systemu ETS. Wcześniej na szczycie w marcu będą na ten temat dyskutować przywódcy 27 krajów członkowskich.
Coraz mnie pozwoleń na emisję dwutlenku węgla do podziału na unijnym rynku