Wyrok niemieckiego sądu pokaże, czy UE to rzeczywista wartość i projekt, który ma przyszłość, czy instrumentalnie przez niektórych wykorzystywana wydmuszka - mówi Paweł Majewski, prezes PGNiG.
PGNiG złożyło wniosek o włączenie go do postępowania certyfikacyjnego operatora gazociągu Nord Stream 2. Co chcecie w ten sposób osiągnąć?
Ostateczny kształt Nord Stream 2 to kwestia bezpieczeństwa przede wszystkim Polski, ale także całej UE. Nie tylko energetycznego ale po prostu bezpieczeństwa. Wskutek porozumienia amerykańsko-niemieckiego zmieniły się jednak priorytety. Trzeba jasno powiedzieć, że ten gazociąg przy obecnym układzie sił na świecie najprawdopodobniej powstanie. Tym bardziej Polska musi patrzeć stronie rosyjskiej na ręce i musi mieć narzędzia, żeby wpływać na to co się dzieje w bezpośrednim i pośrednim otoczeniu tego przedsięwzięcia. Dlatego chcemy włączyć się w postępowanie certyfikacyjne i to właśnie przed niemieckim sądem, który ma opinie bardzo niezależnego. Chcemy wykorzystać głoszone przez Niemców przywiązanie do praworządności i unijnych regulacji. To w zasadzie ostatnia tak ważna bitwa. Mamy jednak porządną armię. Nasi prawnicy już raz wygrali z Gazpromem ogromne odszkodowania dla Polski. Kolejny powód jest już czysto biznesowy. Chodzi o zapewnienie jakiejś przewidywalności rynku. Już teraz m.in. w związku z Nord Streamem mamy bardzo wysokie ceny gazu, które często nie są racjonalne. Wszyscy uczestnicy rynku widzą jasno, że Rosjanie prowadzą tu cyniczną grę. Przypomnę tylko, że podczas ostatniej zimy ceny były dwukrotnie niższe.
Jak uruchomienie Nord Stream 2 może wpłynąć na ceny?
Jak już wspomniałem już wpływa. Gazprom, wykorzystując to, że za chwilę może mieć nowy gazociąg, już teraz ogranicza tranzyt przez Polskę i Ukrainę. W efekcie zachodnioeuropejskie magazyny gazu, które zazwyczaj o tej porze roku były już wypełnione w ok. 80 proc., w tej chwili są zajęte na poziomie około 40 proc. Takie sterowanie podażą powoduje windowanie cen gazu. To już widoczny efekt taktyki rosyjskiego giganta gazowego, polegającej na wywieraniu presji na organy regulacyjne w celu uzyskania zgody na eksploatację Nord Stream 2. Podkreślić należy jednak, że to taktyka ograniczania podaży, a nie brak dodatkowej trasy przesyłu, odpowiada za obecny wzrost cen.
Jak chcecie to zatrzymać?
Zaangażowaliśmy wszystkie siły prawne jakimi dysponujemy. Mamy zespół bardzo doświadczonych prawników, którym daliśmy komfortowe warunki pracy stawiając przed nimi jasny cel. Chcemy być zaangażowani w postępowanie certyfikacyjne, liczymy, że zostaniemy do niego dopuszczeni. Podobnie czekamy na zgodny z naszymi oczekiwaniami wyrok Wyższego Sądu Krajowego w Düsseldorfie w postępowaniu derogacyjnym. Naprawdę nie widzę powodu, dla którego przedsięwzięcie mające tak ogromny wpływ na unijny rynek gazu ma nie podlegać unijnym regulacjom. Wyrok niemieckiego sądu pokaże czy Unia to rzeczywista wartość i projekt, który ma przyszłość czy instrumentalnie przez niektórych wykorzystywana wydmuszka. To jest prawdziwa miara tego sporu.
W osobnym postępowaniu spółka Nord Stream 2 AG wystąpiła o derogację od stosowania wobec NS2 prawa Unii Europejskiej – czyli chce, żeby gazociąg nie podlegał przepisom UE. Wyrok w tej sprawie ma wydać 25 sierpnia 2021 r. niemiecki Wyższy Sąd Krajowy w Düsseldorfie. Jakie ten wyrok będzie mieć znaczenie dla całej sprawy?
Wyrok zdecyduje o tym czy Nord Stream 2 AG zostanie zwolniony z obowiązków wynikających z III Pakietu Energetycznego. Precedensowe znaczenie w tym kontekście ma już lipcowy wyrok TSUE w sprawie gazociągu Opal. Podkreśla on prawne znaczenie zasady solidarności energetycznej, zapisanej w traktacie lizbońskim. Ten wyrok potwierdza, że interesy krajów członkowskich muszą być brane pod uwagę we wszystkich postępowaniach - nie tylko przed organami unijnymi, ale też krajowymi. Dlatego uważamy, że sąd niemiecki powinien uwzględnić argumenty PGNiG SA i naszej niemieckiej spółki zależnej PGNiG Supply & Trading GmbH. Oczekujemy stosowania III Pakietu Energetycznego w stosunku do Nord Stream 2. Z tego też powodu domagamy się dopuszczenia przez niemiecką administrację do postępowania certyfikacyjnego. To swoisty test dla niemieckiej praworządności.
Jakie będą wasze argumenty w tym postępowaniu?
Gazprom stara się tak naprawdę wyłączyć cały gazociąg spod unijnych przepisów. To doprowadziłoby do złamania unijnej zasady, że operatorem gazociągu nie powinien być ten podmiot, który jest zależny od dostawcy gazu. Kolejna rzecz to zapewnienie dostępu podmiotów trzecich – chodzi o to, by jeszcze inni użytkownicy mieli możliwość użytkowania gazociągu. Do tego dochodzi kwestia taryfy, która powinna być stosowana z uwzględnieniem kosztów całości gazociągu NS2, a nie tylko poszczególnych jego części. Dopiero poddanie tego gazociągu jurysdykcji unijnej może spowodować, że jego działanie będzie w mniejszym stopniu szkodliwe dla europejskiego rynku. Bardzo istotne jest również to, że NS2 nie był ukończony w chwili wejścia w życie nowelizacji dyrektywy gazowej, a więc w ogóle nie powinien ubiegać się o derogację. Warto przy tym zauważyć, że nie bez powodu ukraińskie gazety wprost nazwały ostatnie zachowania Niemiec i USA zdradą.
Nie jest problemem to, że sprawę rozstrzygnie niemiecki sąd? Co prawda Komisja Europejska uczestniczy w tym postępowaniu, niemniej to organ, któremu szefuje Niemka. Do tego Amerykanie porozumieli się z Niemcami i odpuścili sobie blokowanie NS2.
Sądy i administracja w krajach członkowskich muszą postępować zgodnie z literą i duchem prawa. Chcemy uczestniczyć w tym procesie, bo to daje nam możliwość prezentowania obiektywnych racji i pozwala wykorzystać pełną ścieżkę prawną, by osiągnąć cel jakim jest odmowa certyfikacji dla Nord Stream 2. Na dziś spodziewamy się dopuszczenia nas do postępowania i uwzględnienia naszych argumentów. Sprawa gazociągu OPAL pokazuje, że potrafimy sprawnie i efektywnie korzystać z dostępnych instrumentów prawnych walcząc o interesy Polski.
Jak idzie fuzja PGNiG z Orlenem?
To proces, który w tej chwili determinuje większość naszych działań. Postępujemy zgodnie z harmonogramem, pracownicy rozumieją wagę tego projektu, zgodnego z polityką naszego wiodącego akcjonariusza, czyli Skarbu Państwa. Jesteśmy na etapie ustalania z doradcami potencjalnej struktury połączonej grupy i ustalania planów przejęć. W maju podpisana została czterostronna umowa między Ministerstwem Aktywów Państwowych, PKN ORLEN, PGNiG i Grupą LOTOS. Wcześniej była uchwała Rady Ministrów, która wskazała model optymalny. Trzeba pamiętać, że przejęcie przez połączenie jest dużo bardziej skomplikowane niż zakup kapitałowy. To wieloetapowa procedura, obejmująca m.in. kwestię przeniesienia koncesji, kontraktów długoterminowych, zadbania o nasze zagraniczne aktywa w Pakistanie, Norwegii, Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy Afryce Północnej. Wszystko to trzeba profesjonalnie zabezpieczyć.
Co prawda to nie wyścig, ale wyprzedzicie Lotos w przygotowaniach do fuzji?
Działamy tak, żeby ten proces przeprowadzić możliwie najszybciej, ale trzymamy się określających go przepisów prawa i obowiązujących procedur. W przypadku Lotosu Komisja Europejska wydłużyła czas na realizację środków zaradczych do połowy listopada. To bardzo bliski termin, więc choćby z tego powodu na pewno nie wyprzedzimy Lotosu. W przypadku PGNiG wielowymiarowa działalność wymaga szczególnej troski prawnej, by to połączenie odbyło się bez uszczerbku dla bieżącej działalności. Myślę, że w październiku będziemy komunikować strukturę i plany połączenia - oczywiście jeśli do tego czasu Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wyda stosowne decyzje.
Akcjonariusze są zadowoleni, że będzie to przebiegało bezgotówkowo?
Z punktu widzenia wiodącego akcjonariusza na pewno taka operacja jest korzystna. Sądzę, że może być korzystna także dla mniejszościowych akcjonariuszy. Przy przejęciu przez połączenie musi dojść do wymiany akcji PGNiG na akcje Orlenu po określonym parytecie. Aby zachęcić do takiej wymiany, parytet będzie musiał być odpowiednio atrakcyjny. Ale jego określenie to rola niezależnych ekspertów.
Ceny gazu wpisują się w ogólny trend wzrostowy cen surowców. Czy odbiorców czekają kolejne podwyżki paliwa?
Na obecne szczyty cenowe gazu i ropy wpływ ma kilka czynników, z których jeden jest bardzo niecodzienny - pandemia. Ożywienie gospodarcze w wielu krajach, po ubiegłorocznym przestoju, jest tak duże, że popyt zaczyna wyprzedzać podaż. W efekcie ceny gazu na giełdach wzrosły w tym roku sześciokrotnie, a od lipca ubiegłego roku - prawie dziewięciokrotnie. To wydarzenie bez precedensu. Na to nakłada się transformacja energetyczna. Trzeba też wspomnieć o szybko rosnącym popycie w Azji, co wpływa na tamtejsze ceny. W tej chwili Azja płaci za LNG ceny ponad dwuipółkrotnie wyższe niż Europa. Krótko mówiąc - niestety mamy do czynienia z podwyżkami największymi od wielu lat. O czynnikach pozarynkowych, wpływających na ceny gazu już wspominaliśmy.
Co to oznacza dla naszego rynku?
Staramy się, by w Polsce nie doszło do jakiegoś radykalnego wzrostu cen, sytuacji przygląda się też Urząd Regulacji Energetyki, ale jest jak jest. To odbija się na sytuacji PGNiG. Jesteśmy przede wszystkim dostawcą, mamy spółkę zajmującą się produkcją energii, dla segmentu upstream, czyli działalności związanej z poszukiwaniem i wydobyciem surowców - wysokie ceny to dobra sytuacja, pozwalająca generować stabilne przychody i zyski. Natomiast z handlowego punktu widzenia sytuacja nie jest aż tak korzystna. I tu dotykamy jednego z efektów synergii przy potencjalnej budowie koncernu mulienergetycznego. A więc dodania do tego wszystkiego rozwiniętego segmentu downstream, związanego ze sprzedażą różnorodnych produktów całej grupy, co pozwoli ustabilizować wyniki spółek.
Jakiego rzędu podwyżek odbiorcy powinni się spodziewać?
Jest tu dużo zmiennych niezależnych od nas. Na rynek gazu wpływa min. cena pozwoleń na emisję CO2, które wzrosły dwukrotnie od ubiegłego roku. Na to nakłada się geopolityka i pandemia. W zeszłym roku ceny ropy spadły do 20 dol. za baryłkę, potem ustabilizowały się na poziomie ok. 40 dol., wszyscy się spodziewali, że tak pozostanie przez kolejnych 3-5 lat, a w tej chwili mamy cenę o 85 proc. wyższą. Mówimy więc o kwestiach trudno przewidywalnych.
Czy fakt, że Komisja Europejska coraz głośniej mówi o wykorzystaniu gazu jedynie jako paliwa przejściowego nie stwarza ryzyka, że niedługo nasze inwestycje w ten surowiec okażą się bezużyteczne?
Wszystkie inwestycje w energetyce podejmuje się długookresowo, ale zdajemy sobie sprawę, że one też nie są wieczne. Spodziewamy się, że w najbliższej dekadzie zapotrzebowanie na gaz w Polsce wzrośnie nawet o 50 proc. w wyniku odchodzenia od węgla i tworzenia nowych przyłączeń. Perspektywy sięgają kilku dekad, natomiast gaz można „zazieleniać”. Z infrastruktury gazowej może korzystać również biometan czy, po odpowiednim dostosowaniu, wodór. W Niemczech dodaje się już biometan do sieci gazowych, my również patrzymy w tym kierunku. Legislacja unijna zmierza do całkowitego wyeliminowania węglowodorów, ale pamiętajmy, że jesteśmy w dość szczególnej sytuacji i nie jesteśmy gotowi na szybką bezpośrednią transformację w kierunku OZE, jak kraje Zachodu. Węgiel musimy konsekwentnie zastępować gazem. Pamiętajmy zresztą, że Niemcy jeszcze dwa lata temu stworzyli największy blok energetyczny na węgiel brunatny, a moce gazowe w całej Europie wciąż są rozwijane. OZE nie jest jedynym możliwym rozwiązaniem. Poza tym są mocno uzależnione od warunków pogodowych. Gdy nie ma wystarczającego nasłonecznienia lub gdy po prostu nie wieje, system energetyczny musi mieć zapewniony stabilizator. Elastycznie działające bloki gazowe są tu doskonałym rozwiązaniem zapewniającym bezpieczeństwo energetyczne Polsce.
Jak będzie wyglądało dalsze zaopatrzanie Polski w LNG?
Jako grupa mocno postawiliśmy na LNG, czyli gaz w formie skroplonej - stanowi on już 25 proc. naszego importu. Mamy kontrakty z Katarem i firmami amerykańskimi. Chcemy w ciągu najbliższych lat dysponować wolumenem rzędu 12 mld m sześc. paliwa po regazyfikacji. To dużo, bo ta ilość przekracza nawet polskie możliwości infrastrukturalne. Zamierzamy też handlować gazem - w tym celu wyczarterujemy cztery gazowce do transportu. Pierwszego spodziewamy się na przełomie 2022 i 2023 r., gdy pojawią się zwiększone dostawy z USA. Kolejne wypłyną na morze w 2024 r. Chcemy w ten sposób wykorzystywać okazje i móc dostarczać skroplony gaz do dowolnego terminala.
Jak będzie zmieniał się udział importu z poszczególnych kierunków?
Kontrakt katarski wiąże nas jeszcze przez wiele lat, ale rosnąć będzie udział dostaw gazu z USA. Umowy na część zakupionego wolumenu LNG zawarte są tak, że punktem odbioru są amerykańskie porty, co ułatwia handel praktycznie z całym światem.
Jakie są plany co do zagranicznych aktywów?
Największe akwizycje będą w Norwegii, natomiast oprócz tego posiadamy koncesje w Pakistanie, gdzie z dość bogatych złóż wydobywamy na razie ok. 300 mln m sześc. gazu ziemnego rocznie. Planujemy odwierty w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, mamy też koncesje w Libii, choć tam wstrzymywaliśmy się z pracami ze względu na napięcia polityczne. Ciekawym kierunkiem jest Ukraina - złoża mają bardzo zbliżoną charakterystykę do polskich - na dobrą sprawę to kontynuacja największych w Polsce zasobów przemyskich. Nasi geolodzy znają tę strukturę i wiedzą jak się za to zabrać. Mamy podpisane listy intencyjne ze stroną ukraińską. Planujemy tam działać coraz energiczniej również ze względu na bliskość, która ułatwia nam prace badawcze i odwierty.
Jak na PGNiG wpłyną przedstawione przez Komisję Europejską przepisy z planu Fit for 55?
Realizacja tych założeń oznacza rewolucję w całej gospodarce. Obciążenie systemem emisji budownictwa czy transportu to diametralna zmiana. Na razie jesteśmy na etapie wstępnych analiz.
Nie zaskakują was tak ostre wymagania?
Zdajemy sobie sprawę, że dostosowanie się do polityki klimatycznej jest koniecznością. Podążamy za tym trendem, ale nasz punkt wyjściowy jest inny niż ten na Zachodzie. Inaczej to wygląda w Brukseli, a inaczej na Podkarpaciu. Nieracjonalne, często pomijające lokalne uwarunkowania, dociskanie ze strony Komisji może doprowadzić do poważnych kryzysów społecznych. Warto postawić pytanie czy biedniejsze społeczeństwa państw członkowskich są w stanie dotrzymać kroku kolejnym pomysłom płynącym z Brukseli, nie tylko od urzędników, ale i klimatycznego lobby.
Problemem nie jest finansowanie, tylko tempo?
Te rzeczy muszą iść w parze, ale nie wszystkie koszty zostaną pokryte z unijnych funduszy. Te pozwolą na realizację inwestycji, ale są przecież też koszty bieżące, choćby wynikające z funkcjonowania całej infrastruktury. A za to zapłacą społeczeństwa w poszczególnych krajach.
Rozmawiali Tomasz Żółciak, Grzegorz Kowalczyk