Obecny kryzys energetyczny w Europie powinien zmusić decydentów Wspólnoty do przemyślenia dotychczasowej polityki energetyczno-klimatycznej UE. Inaczej za kilka lat podobne wydarzenia staną się codziennością, a Europa z tej, która chce nadawać ton globalnym zmianom, będzie przez te zmiany mocno pokiereszowana.
Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego
W sercu europejskiej polityki klimatycznej jest dążenie do wyeliminowania emisji gazów cieplarnianych. Dążenie skądinąd słuszne, jednak czy rozumiemy do końca obraną drogę do osiągnięcia tego celu. Wielu z prominentnych polityków, dziennikarzy, naukowców widzi europejską transformację przeprowadzoną już teraz, już zaraz z… wykorzystaniem technologii, które w odpowiedniej skali komercyjnie dostępne będą dopiero za lat co najmniej kilkanaście. Europa wyłącza z jednej strony wysokoemisyjne elektrownie węglowe, a z drugiej bezemisyjne elektrownie jądrowe. Zastąpić to wszystko mają elektrownie wiatrowe, fotowoltaika, a kiedyś wpleść w to wszystko mamy wodór i magazyny energii. Energia generowana ze słońca już zadomowiła się na dachach setek tysięcy polskich domów, a lądowe farmy wiatrowe (pomimo blokady stworzonej przez zapisy ustawy odległościowej) nadal jeszcze powstają. Na horyzoncie widzimy też budowę farm wiatrowych na morzu. Nie są to źródła, które same zapewnią nam dostęp do energii, jaki znamy dzisiaj. Nie wynika to z ideologii, wynika to jedynie z charakteru technologii i jej profilu produkcji. Tego nie da się oszukać, choćbyśmy wydali gazyliardy euro, stworzyli setki opracowań naukowych i zaprzęgli do pracy najlepszych specjalistów i naukowców.
Powoli zdają sobie z tego sprawę również ci, którzy odpowiadają za tworzenie europejskich polityk energetyczno-klimatycznych, a już tym bardziej politycy poszczególnych państw w Europie Zachodniej, którzy w nowym systemie elektroenergetycznym Europy widzą źródła odnawialne oraz… gaz. Gaz, który ma pełnić rolę stabilizatora, źródła bilansującego, dla niesterowalnych źródeł odnawialnych w czasie, kiedy nie świeci słońce i nie wieje wiatr. Gaz ma być paliwem przejściowym aż do momentu, w którym technologie wodorowe staną się tanie i popularne. Kiedy to nastąpi? Najwcześniej za pięć, dziesięć lat? Do tego czasu Europa musi poradzić sobie przy użyciu gazu albo z węgla, albo nie będzie sojowego latte.
Gaz to również paliwo kopalne i przez to emisyjne. Pomimo że dziś, w porównaniu do węgla, jego emisyjność jest ok. 50–60 proc. mniejsza, to jednak w obliczu narastających ambicji Unii Europejskiej w dochodzeniu do neutralności klimatycznej, i ten poziom emisyjności może być problemem za nawet pięć lat. Gazowa generacja energii elektrycznej według analiz Instytutu Jagiellońskiego już przy 120 euro za tonę CO2 będzie problemem dla gospodarki unijnej, a to przy założeniach średnich cen gazu z ostatniej dekady. Nie obecnych!
Gaz jako paliwo, na którym ma opierać się w przyszłości stabilizacja systemu elektroenergetycznego, ma jeden zasadniczy problem – 80 proc. rocznej europejskiej konsumpcji wynoszącej prawie 400 mld m sześc. pokrywana jest z importu, z czego dzisiaj za ok. 40 proc. pokrycia importu odpowiada Federacja Rosyjska. Wydobycie własne gazu ziemnego na terenie Unii Europejskiej od lat systematycznie spada. Jest to związane m.in. z wyczerpywaniem się dotychczas znanych i wydobywanych złóż, ale także m.in. w związku z decyzjami np. Danii, a może i w nieodległej przyszłości również Norwegii, o wstrzymaniu wydobycia paliw kopalnych. Ten stan rzecz powoduje, że Europa będzie musiała gaz ziemny do opalania elektrowni, zasilenia fabryk czy ogrzania domów sprowadzić. Tylko w Polsce zapotrzebowanie na gaz wzrosło o prawie 25 proc. przez ostatnie siedem lat.
Jednym z koronnych argumentów zielonego zwrotu Unii Europejskiej i przestawienia się na odnawialne źródła energii była chęć zerwania z zależnością od paliw kopalnych sprowadzanych z różnych stron świata. Tymczasem przez długie lata gaz ma stanowić środek przejściowy w dochodzeniu do docelowego paliwa, jakim może stanie się wodór, co jednak również nie jest jeszcze przesądzone.
Na tę ewentualność od lat przygotowuje się Rosja. Projekty, które dotychczas wydawały się bezsensowne biznesowo, jak m.in. Nord Stream 2 po dnie Morza Bałtyckiego czy Turkish Stream po dnie Morza Czarnego, mogą niebawem stać się, ku naszej szkodzie, istotnymi magistralami transportowymi, zasilającymi europejską transformację energetyczną. Mało tego, te magistrale już teraz przygotowane są technicznie do przesyłu także wodoru wyprodukowanego przy pomocy gazu ziemnego w zakładach Gazpromu na terenie Rosji.
Polska i kraje bałtyckie mają świadomość zagrożenia płynącego z tego stanu rzeczy. Wielokrotnie jako region byliśmy ofiarami różnorakich szantaży i wrogich działań ze strony naszego wschodniego sąsiada. Stąd też wielomiliardowe projekty mające na celu fizyczne uniezależnienie nas od wschodniego kierunku pozyskiwania nośników energii. Nie tylko gazu, lecz także ropy naftowej.
Rosjanie są jednak cierpliwi, będą czekać, aż Europa sama zawiąże gazowy stryczek na swojej szyi. Do tego czasu Gazprom i cała reszta energetycznej jaczejki w Rosji będą grać rzetelnego i wiarygodnego partnera, ze strony którego nie czyha żadne niebezpieczeństwo. Rzeczywistość pokazuje jednak, jaką przyszłość dla Europy szykują za kilka lat, kiedy zależność od gazu państw Europy będzie jeszcze większa. Niestety plany Rosji nie byłyby możliwe bez aktywnego zaangażowania rządu w Berlinie, który także jest inicjatorem wielu zmian regulacyjnych w Unii. Oba państwa wykorzystują skutecznie zarówno system regulacyjny, jak i rozbudowują infrastrukturę przesyłową. Razem te dwa czynniki stanowią gigantyczną barierę wejścia dla innych rozwiązań w Europie.
Obecna sytuacja na rynku gazu w Europie, poza ryzykiem politycznych gier ze strony Rosji, jest również ostrzeżeniem dla europejskiego biznesu. Przy systemie energetycznym opartym na paliwie, którego ceny w każdym momencie mogą wystrzelić w górę do niebotycznych poziomów, bardzo trudno będzie prowadzić działalność. Już teraz widać, że przy dzisiejszych, najwyższych w historii, cenach gazu kilka firm chemicznych w Europie Zachodniej było zmuszonych do wstrzymania produkcji. To nie tylko strata finansowa dla koncernów zmuszonych do zaprzestania produkcji. To również ogromna podwyżka cen m.in. nawozów sztucznych dla rolników, którzy potrzebują ich do zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego Europy. To także wyższe ceny ogrzewania czy transportu. Podwyżki odczują wszyscy konsumenci. Energia jest składnikiem każdej naszej działalności. Nawet jeżeli tylko pośrednio.
Biorąc pod uwagę to, jak kształtuje się polityka energetyczna Europy, jakich mamy partnerów i dostawców surowców energetycznych oraz jakie mamy ambicje jako kontynent, warto zastanowić się nad naszą przyszłością. Ważne jest to nie tylko dla konsumentów, lecz także dla firm, które muszą planować swoją działalność. Elektrowni nie buduje się z dnia na dzień. To proces, który wymaga czasu. Ważne jest to, aby już dziś odpowiedzieć na pytania, których odpowiedzi będą stanowić o naszej przyszłości.
Czy aby na pewno rosyjski gaz jest właściwym paliwem do napędzania transformacji energetycznej? Czy właściwe jest pospieszne wyłączanie kolejnych bloków jądrowych?
Czy wystarczająco dużo środków przeznaczamy na rozwój technologii, które mają doprowadzić nas do zeroemisyjnej Europy w 2050 r.?
Musimy odpowiedzieć sobie jako wspólnota europejska na te i wiele innych pytań już teraz, zanim gazowy stryczek zaciśnie się na naszej szyi do końca.