Wyłączono kolejne trzy elektrownie atomowe. Ostatnie przestaną działać najpóźniej w grudniu.
Za Odrą rośnie za to produkcja prądu z węgla, a spada ta wytwarzana z gazu. Jeszcze dziesięć lat temu 23 proc. energii elektrycznej pochodziło z atomu. Wszystko zmieniło się po 11 marca 2011 r., gdy doszło do katastrofy w japońskiej Fukushimie. Z dnia na dzień rząd kanclerz Angeli Merkel zdecydował o nieprzedłużaniu funkcjonowania istniejących już zakładów. Republika Federalna miała stawiać na „zieloną energię”. Obecnie działają już tylko trzy elektrownie atomowe, ale także i one będą do końca grudnia zamknięte.
– Rezygnacja z energii jądrowej czyni nasz kraj bezpieczniejszym i pomaga zapobiegać powstawaniu odpadów radioaktywnych. Od 2011 r. Niemcy w uporządkowanym i niezawodnym procesie wyznaczają granicę dla wysoce problematycznej technologii. Energetyka i konsumenci czerpią korzyści z przewidywalności i niezawodności – mówiła kilka dni temu Steffi Lemke, niemiecka minister środowiska, ochrony przyrody i bezpieczeństwa reaktorów atomowych. – Dziękuję wielu tysiącom ludzi, którzy niestrudzenie prowadzili kampanię na rzecz wycofania się z elektrowni jądrowych i transformacji energetycznej, a także pracownikom elektrowni za ich odpowiedzialne zachowanie podczas eksploatacji i demontażu – dodała polityczka Zielonych.
Jakie są obecnie źródła energii w RFN? W trzecim kwartale 2021 r. 14,2 proc. niemieckiego prądu wciąż było wytwarzane w elektrowniach jądrowych. Jak podaje niemiecki urząd statystyczny Destatis, w tym czasie ponad 40 proc. energii pochodziło z OZE, a 56,9 proc. ze źródeł nieodnawialnych, w tym aż 31,9 proc. z węgla. Jest to o tyle zaskakujące, że to ponad 6 pkt proc. więcej niż jeszcze rok temu.
Warto zauważyć, że w tym samym czasie o prawie 40 proc. spadło wytwarzanie energii elektrycznej z gazu ziemnego. – Udział gazu ziemnego w dostawie energii elektrycznej wyniósł zaledwie 8,7 proc., co było najniższą wartością kwartalną od III kwartału 2018 r. Główną przyczyną tego spadku jest znaczny wzrost cen gazu ziemnego w II połowie 2021 r. – informował Destatis w połowie grudnia.
W 2020 r. Niemcy wyprodukowali ok. 500 terawatogodzin (prawie cztery razy więcej niż Polska) i pozostawali eksporterem energii. –Niezawodność zasilania w Niemczech wzrosła w ostatnich latach i jest bardzo wysoka w porównaniu z międzynarodowym. Pozostanie na tym wysokim poziomie w przyszłości wraz z wycofywaniem się z energetyki jądrowej – zapewnia niemieckie ministerstwo środowiska. I choć prognozy blackoutu u naszych zachodnich sąsiadów wydają się przesadzone (Niemcy od lat są eksporterem energii), to jednak skutkiem wycofania się z energii atomowej i jednocześnie rosnącego zapotrzebowania na prąd (różne prognozy mówią o ponad 600 TWh rocznie w 2030 r.) będzie zwiększenie dostaw energii z innych źródeł. Problemem jest to, że budowa wiatraków i instalacji solarnych się opóźnia. – Bardzo długo czekamy na pozwolenia na budowę albo przyłączenia do sieci. Średnio przy inwestycjach w farmy wiatrowe mamy opóźnienia od pięciu do siedmiu lat – wyjaśniał na łamach tygodnika „Der Spiegel” Markus Krebber, prezes energetycznego giganta RWE.
Niemcom pozostają wciąż działające elektrownie węglowe, które jednak zgodnie z umową koalicyjną obecnego rządu mają być szybko (w optymalnym wariancie do 2030 r.) zamykane, i te na gaz, które w ostatnich miesiącach nie wykorzystywały swoich mocy produkcyjnych w pełni. Tu problemem są jednak cena i dostępność surowca. Z perspektywy Berlina nie widać innego rozwiązania niż gazowa kooperacja z Moskwą, co pokazuje m.in. budowa gazociągu Nord Stream 2. I choć decyzja urzędników dotycząca uruchomienia NS2 ma być podjęta dopiero w drugiej połowie roku, to nie chcąc szybko uruchamiać tego projektu, Niemcy muszą mieć alternatywny pomysł na pozyskanie energii. I na pewno nie będzie to atom.