Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Moskwa: W Unii pojawia się myśl o solidarności energetycznej [WYWIAD]

Grzegorz Osiecki Tomasz Żółciak
Ten tekst przeczytasz w 7 minut
Anna Moskwa
Anna Moskwa
Fot. Slawomir Kaminski Agencja Wyborcza.pl
Agencja Gazeta

Każde z państw UE przegląda swój miks i założenia polityki energetycznej. My za wiele nie musimy zmieniać, bo naszym priorytetem było bezpieczeństwo energetyczne ‒ mówi Anna Moskwa, minister klimatu i środowiska

Jeden z czołowych postulatów premiera Morawieckiego, do którego namawia liderów europejskich, to embargo na rosyjskie węglowodory. Czy my jesteśmy gotowi, by przestać je kupować?

Jesteśmy.

Z dnia na dzień?

Tak, mamy odpowiednie zapasy. Wojna gazowa z Gazpromem trwa od kilku miesięcy, zdążyliśmy się przystosować do trudnej sytuacji, zanim Rosja napadła Ukrainę. W październiku rusza pierwsza tłocznia Baltic Pipe, więc PGNiG musiało się przygotować do dywersyfikacji wcześniej.

Jesteśmy gotowi na zmianę dzięki zarówno kontraktom długoterminowym, jak i zakupom spotowym. Nasze zapasy mają wystarczyć na kolejny sezon jesienno zimowy. Uzupełniamy więc magazyny - na dziś są one wypełnione w 64-65 proc. KE postuluje, aby do października mieć 90 proc. zatłoczenia. To zmiana stanowiska. Na ogół w państwach europejskich magazyny są wypełnione w 25-30 proc. A na nasze postulaty, by wprowadzić obowiązek magazynowania gazu, słyszeliśmy, że nie ma sensu zaburzać rynku.

Czy jeśli chodzi o ropę, też jesteśmy bezpieczni?

Tu sytuacja jest większym wyzwaniem, bo magazyny są napełnione w 60 proc. Ale nasz poziom uzależnienia od Rosji się zmniejsza - w 2015 r. sprowadzaliśmy stamtąd 90 proc. ropy, a teraz to od 60 do 75 proc., w zależności od miesiąca. Ale przypomnę kryzys chlorkowy z 2019 r. (gdy w systemie przesyłowym znalazła się zanieczyszczona ropa - red.). Brudne paliwo płynęło z Rosji i wtedy z dnia na dzień musieliśmy się uniezależnić. Ten okres funkcjonowania zupełnie bez dostaw z Rosji trwał ok. 60 dni. Kiedyś jeszcze kontrakty pozarosyjskie były rzadkością, a dziś i Lotos, i Orlen kupują długoterminowo i spotowo z innych kierunków. W przypadku paliwa, zwłaszcza na początku, istotne są konsekwencje finansowe. Zawsze jest też pytanie, czy tylko my bylibyśmy odcięci od rosyjskiej ropy, czy cała Europa. Jeśli większość krajów kontynentu, to czekałoby nas konkurowanie o te same zasoby. W efekcie pewnie wyższe ceny.

Przy węglu nie ma takiej dyskusji, bo w naszym przypadku to są bardzo małe ilości. Oczywiście najlepszym scenariuszem byłoby embargo, ale tę kompetencję oddaliśmy UE i sami nie możemy decydować. Szukamy innych rozwiązań, które mogłyby w jakiś sposób zakazać importu.

Opozycja twierdzi, że są jakieś możliwości techniczne, by mimo braku embarga napływ rosyjskiego węgla zatrzymać.

Intensywnie nad tym pracujemy - tyle mogę powiedzieć. Ale rozwiązanie musi być bezpieczne prawnie, żeby nie narażać podmiotów, które importują.

A jakie byłyby koszty rynkowe takiego embarga?

60 proc. węgla z Rosji trafia do odbiorców indywidualnych, 40 proc. to przede wszystkim małe i średnie ciepłownie, nienależące do spółek Skarbu Państwa. Duże spółki państwowe korzystają z własnych, polskich zasobów. Pracujemy też nad zabezpieczeniem dostaw alternatywnych.

Z Australii?

Między innymi.

Dekadę temu mieliśmy szał na gaz łupkowy w Polsce. Okazało się, że wydobycie jest za drogie. Teraz sytuacja się zmienia?

Wracamy do pomysłu, ale na razie na poziomie analizy. Boimy się rozwiązań, które są zależne wyłącznie od ceny. Bo przy dużych fluktuacjach cen gazu nie wiemy, jak to będzie wyglądało, a zwłaszcza jak każde z państw przygotuje swój „Russia-exit” - czy do roku 2027 czy do 2030. Trudno dziś prognozować ceny gazu. Ale myślimy coraz więcej o geotermii. To się w Polsce sprawdza, przede wszystkim jako źródło ciepła. Na razie finansujemy odwierty próbne, badawcze, aby sprawdzić zasoby. To są oczywiście zasoby lokalne, w skali kraju nie mamy równomiernego rozłożenia, więc nie możemy powiedzieć odpowiedzialnie, że wszędzie geotermia będzie dostępna. Na dziś patrzymy na geotermię podhalańską, generalnie południe Polski, choć jest coraz większa liczba miejsc, w których ona się sprawdza.

Ropę i gaz jesteśmy w stanie odstawić z dnia na dzień. Ile nas to będzie kosztowało?

Sporo, ale ile? Na to pytanie możemy odpowiedzieć każdego dnia inaczej. Rynek paliw się zmienia, OPEC na razie nie uruchamia dodatkowych mocy przerobowych. Dlatego dokładnych kwot nie jestem w stanie podać. Niemcy przeliczyli swój koszt na mieszkańca - ale nie wiem, czy to tylko straszak, czy wiążące analizy. Rząd w Polsce by się dziś nie pokusił o takie prognozowanie.

Na jednej z konferencji zadeklarowała pani 2023 r. jako termin, do którego rosyjski gaz zniknie z Polski. Czy dałoby się to zrobić szybciej?

Już dziś jesteśmy w stanie funkcjonować bez rosyjskiego gazu bez większych konsekwencji. Ale przypominam, że jest kontrakt jamalski, a tam obowiązuje zasada „take or pay”, zgodnie z którą jesteśmy zobowiązani do odbioru określonej ilości zakontraktowanego gazu w Polsce. Tak więc w tej sytuacji nawet jeśli gaz nie płynie, to i tak płacimy.

Rząd podjął decyzję o przedłużeniu taryfowania gazu do 2027 r. Skąd taka data i czy to oznacza, że cały czas możemy być podatni na manipulacje cenowe Gazpromu na rynkach europejskich?

Rok 2027 to pierwszy etap wyjścia Europy z zależności energetycznej od Rosji. Choć na razie to tylko deklaracja, nie ma wiążących dokumentów. KE mówi o roku 2030, my postulujemy 2027. Potencjalnie to jest czas, w którym rynek może być najbardziej podatny na turbulencje, a taryfa chroni i konsumentów indywidualnych, i odbiorców, którzy są ustawowo objęci taryfą, czyli np. organizacje pożytku publicznego, przedszkola, żłobki.

Czy firmy to wytrzymają? Bo ta zmiana odbędzie się ich kosztem w pewnym sensie.

Może tak być. Nie jest tak, że taryfa zawsze jest lepsza. Nieprzypadkowo spółdzielnie i wspólnoty przez lata wolały funkcjonować jako przedsiębiorstwa. Tak więc to może, ale nie musi być koszt dla firm.

Jak idzie wypłacanie dodatków osłonowych dla tych odbiorców, którzy się zgłosili w styczniu? Pieniądze powinni otrzymać do końca bieżącego miesiąca.

Część odbiorców zdecydowała się na wypłatę dodatku w jednej transzy i będzie chciała złożyć wniosek później. Natomiast ci, którzy chcieli mieć wypłatę w dwóch transzach i złożyli wniosek w styczniu, złożyli wnioski na łączną wartość ok. 1 mld zł według stanu na połowę marca.

Wracając do wątku gazowego: mamy Baltic Pipe, konektory, rozbudowujemy terminal w Świnoujściu, są połączenia słowackie, litewskie… Jakie inwestycje jeszcze musimy zrobić?

Na tym etapie właściwie jesteśmy zabezpieczeni, może tylko planowany terminal pływający w Gdańsku jest elementem domykającym system. Konektor na Słowacji za chwilę będzie gotowy, litewski też jest na ukończeniu.

Tylko czy potem nas będzie na to stać? Realizujemy dawno planowany projekt uniezależnienia się od Rosji, ale w momencie kiedy ceny są wysokie. Na razie nic nie wskazuje na to, żeby ceny miały spaść.

Ceny na rynkach europejskich i światowych będą się stabilizować. Spodziewam się raczej, że ograniczenie rosyjskiego surowca wpłynie pozytywnie na ceny tego paliwa w Polsce. Większość inwestycji mamy już wykonanych, więc nie obawiam się kosztów. Został tylko FSRU (ang. Floating Storage and Regasification Unit, czyli pływający terminal - red.), a gdyby udało nam się pozyskać środki europejskie, to tym łatwiej byłoby te inwestycje domknąć. Przypominam, że tak czy inaczej zmierzamy do atomu. Energia z atomu w roku 2033 dziś wydaje się odległą perspektywą, ale jednak mówimy o niezależnym, własnym, stabilnym źródle. Do tego czasu jesteśmy skazani na gaz, ale przypomnę, że mamy węgiel, o którym często zapominamy.

Co z węglem?

Węgiel u nas był, jest i na razie będzie. To nas odróżnia od wielu państw europejskich. I cieszy fakt, że komisarz Frans Timmermans powiedział, że jeżeli węgiel będzie elementem uniezależniania się od Rosji w okresie przejściowym, to nie będzie zakazany. Co dokładnie się za tym kryje, nie ma pewności, bo w żadnych dokumentach europejskich więcej się na ten temat na razie nie pojawiło. Ale już widzimy w dyskusjach bilateralnych, że państwa, które mają własne zasoby węgla, rozważają wydłużenie korzystania z tego paliwa i mówią o rozbudowie istniejących bloków w elektrowniach czy ich modernizacji. Teraz każde z państw UE przegląda swój miks i założenia polityki energetycznej. Przewodnicząca von der Leyen zadeklarowała, że do końca maja zamknie się proces nowego definiowania polityk energetycznych poszczególnych krajów, a tym samym całej UE. My za wiele nie musimy zmieniać, bo naszym priorytetem było bezpieczeństwo energetyczne, a nie sama dekarbonizacja. Choć też dokonujemy weryfikacji naszego miksu i polityki, ale nie zmieniamy fundamentów. Analizujemy poszczególne bloki, ich potencjalną trwałość i ewentualną możliwość wydłużenia ich działalności.

Do kiedy?

Na razie nie widzimy podstaw, by wycofywać się z roku 2049 jako ostatecznego terminu rezygnacji z węgla. Być może będziemy weryfikować ścieżkę przy poszczególnych blokach czy elektrowniach. Jednocześnie dobrze sobie radzimy z odnawialnymi źródłami i już dziś widzimy, że cele OZE osiągniemy szybciej, niż mamy wskazane, i będziemy je urealniać w polityce energetycznej. Offshore idzie dosyć dobrze, fotowoltaika także się dobrze rozwinęła, podobnie wiatraki lądowe. Już dziś widać, że osiągnięte jest dużo więcej, niż było planowane. A skoro mamy więcej OZE, to potrzeba będzie też więcej źródeł stabilnych jako rezerwy i być może dla nas w okresie przejściowym tę funkcję będzie pełnił węgiel.

Gdy toczą się w Unii rozmowy o sankcjach i o pozbyciu się rosyjskiego gazu i ropy, to które państwa są najbardziej przeciw? Jakie argumenty grają rolę?

Każde państwo ma inaczej rozłożone proporcje. Niektórzy się przeciwstawiają gazowi, dla innych paliwa są ważniejsze. Dużo mniej się mówi o węglu. Dlatego nam się wydaje, że w tym przypadku sankcje będą łatwiejsze do wprowadzenia na już. Inaczej jest z gazem. Austria ma 100 proc. rosyjskiego gazu. Łotwa też. Bułgaria ponad 80 proc. Ale też widzimy, że stanowiska zmieniają się z tygodnia na tydzień. Państwa analizują rynki, sprawdzają możliwości zawierania kontraktów alternatywnych, funkcjonowania bez dostaw rosyjskich. Nigdy tego nie robiły, bo nie było takiej potrzeby - miały stabilne źródło. Dziś okazuje się, że możliwe jest dużo więcej. Najtrudniej mają te państwa, które nie mają LNG, a nawet jeśli mają terminal, to nie mają infrastruktury przesyłowej czy możliwości magazynowania. Po raz pierwszy też pojawia się myślenie o solidarności energetycznej UE - czy o wspólnych zakupach, czy o magazynowaniu. Do dziś takich inicjatyw nie było. Unia zaczyna mówić o bezpieczeństwie wspólnym, a nie indywidualnym.

Czy to zmiana trwała? Czy jak będzie zawieszenie broni albo rozejm, stary biznes będzie odżywał?

Z tych deklaracji będzie się już trudno wycofać. Doświadczenie wojny zostanie. Jakby ktokolwiek o nim zapomniał, Polska przypomni obrazki z wojny w Ukrainie i konsekwencje uzależnienia. Ale myślę, że to będzie też zmiana relacji w obie strony. Nie wiem, czy po wojnie ktoś będzie w stanie wrócić do pomysłu Nord Stream 2. Chociaż, zaznaczam, Niemcy mówią o zawieszeniu. Śledzę wypowiedzi niemieckich polityków i nie znalazłam słowa „zamknięcie”.

A jak nastawienie Niemców do atomu w Polsce? Niemiecka minister zastrzegała w tej sprawie na konferencji w Warszawie, że Niemcy skorzystają z przysługujących im instrumentów.

Tłumaczenie nie było fortunne. Pani minister powiedziała tak: nie ingerujemy sobie we własne miksy energetyczne, sposób dochodzenia do bezpieczeństwa energetycznego i do dywersyfikacji źródeł. My szanujemy wasz miks, wy szanujecie nasz. Tak skonkludowałyśmy spotkanie. Ona została zapytana przez dziennikarza, czy elektrownie jądrowe w Polsce są zagrożeniem dla nich i czy Niemcy będą blokować ten projekt. I odpowiedziała, że Niemcy będą uczestniczyć we wszystkich procedurach uzgadniania tej inwestycji. Nie powiedziała niczego negatywnego, ale podkreśliła, że ona i jej partia zdecydowały się zrezygnować z energetyki jądrowej i Niemcy do tego pomysłu nie wrócą. Co to będzie oznaczało w praktyce - nie wiem. Wiemy, jak Niemcy potrafią odnosić się do naszych pomysłów przeciwpowodziowych czy jakichkolwiek projektów prowadzonych na Odrze. Tam z wykorzystaniem obowiązującego prawa uczestniczą w procedurach i blokują inwestycje. Trudno sobie to wyobrazić w przypadku atomu - Niemcy blokując naszą jądrówkę, musiałyby nas pchać w rosyjskie ramiona. Nie ma innej odpowiedzi na nasz miks energetyczny niż atom. ©℗

Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak

Współpr. Anna Ochremiak