Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Francuska lekcja z inwestycji w energetykę [OPINIA]

Tomasz Jóźwik
Ten tekst przeczytasz w 2 minuty
Elektrownia jądrowa francja atom reaktor jądrowy energia atomowa energia jądrowa energia nuklearna
Elektrownia jądrowa w Dampierre-en-Burly, zarządzania przez Electricite de France SA (EDF). Francja, 3.05.2022
Anita Pouchard Serra
Bloomberg

Proces przejmowania pełnej kontroli nad energetycznym koncernem EDF lekko się opóźni – jak twierdzi Reuters, ale niedługo 100 proc. akcji największego we Francji producenta energii znajdzie się w rękach państwa i spółka zostanie wycofana z giełdy. Historia zatoczy koło.

W 2005 r. francuskie państwo sprzedało inwestorom 14 proc. akcji EDF, resztę zachowując dla siebie. Akcje kupiło ok. 5 mln Francuzów, skuszonych bezpieczną inwestycją w stabilną spółkę, produkującą prąd w elektrowniach atomowych. Za każdą akcję zapłacili 32 euro. Zapewne niewielu pierwotnych akcjonariuszy jest do dziś udziałowcami, bo większość nie wytrzymała znaczących wahań kursu. Akcje kosztowały i ponad 75 euro i niewiele ponad 5 euro. Ostatni raz cena była wyższa niż w ofercie publicznej w 2010 r., a w ostatnich latach kurs często nie przekraczał 10 euro. To jeden z powodów, dla których zaoferowaną cenę odkupu 12 euro za akcję można uznać za przyzwoitą.

Giełdową drogę koncernu można niemal wprost odnieść do historii polskich firm energetycznych. Skarb Państwa postanowił wprowadzić je na giełdę, zachowując jednocześnie w swoich rękach pakiet dający kontrolę. Sprzedaż niektórych zbiegła się z promocją idei akcjonariatu obywatelskiego. Program miał spopularyzować inwestowanie na giełdzie wśród Polaków, a akcje państwowych spółek miały być podstawowym narzędziem jego realizacji. W ten sposób na przykład akcje Tauronu w 2010 r. kupiło 231 tys. inwestorów i była to jedna z najpopularniejszych ofert w historii naszego rynku. Później było już tylko gorzej. Zamiast obiecanej transformacji w kierunku wytwórców zielonej energii, pozostające pod kontrolą polityków firmy przez wiele lat utrzymywały swoje przywiązanie do produkcji energii z węgla, czyniąc z Polski energetyczny skansen w UE. Z czasem spółki przestały płacić dywidendy, nie żałując kapitału należnego akcjonariuszom na przykład na ratowanie upadającego górnictwa. Efekt jest taki, że Enea, Energa, PGE i Tauron są obecnie notowane od 50 do 70 proc. niżej od ceny, po jakiej sprzedawane były, wchodząc na giełdę w latach 2008–2013.

Niełatwo policzyć, na ile państwowy właściciel spółki przyczynił się do tego, że po 17 latach może zdjąć firmę z giełdy, płacąc za akcje ponad 60 proc. poniżej ceny, po jakiej sprzedawał je inwestorom. Ale EDF co roku płacił dywidendę. Przez 17 lat wypłacił 15,42 euro na każdą akcję. Gdyby francuskie państwo zdecydowało się obecnie wykupić EDF po 16,6 euro za akcję, to inwestor posiadający akcje przez całą giełdową historię przynajmniej nominalnie wyszedłby na zero.

Sama decyzja o skupie akcji wydaje się rozwiązaniem uczciwym. Być może niesłusznym, bo prawdopodobnie francuska gospodarka pozbawi się istotnej informacji, ile wynosi rynkowa cena energii. Po zdjęciu EDF z giełdy będą ją ustalać politycy. Ale zdjęcie finansowego ciężaru tej decyzji z akcjonariuszy spółki wydaje się w porządku.

W Polsce lekcji o zasadach funkcjonowania firm kontrolowanych przez państwo, ale jednocześnie obecnych na rynku publicznym, wciąż nie odrobiliśmy. Ich publiczny status sprawia, że co kwartał inwestorzy oczekują potwierdzenia w raportach finansowych, że spółka robi wszystko dla zwiększenia swoich zysków. Ale jeśli jednocześnie przedsiębiorstwo działa w kluczowym sektorze i jest kontrolowane przez państwo, to oczekujemy od niego, że będzie przede wszystkim pełniło funkcje infrastrukturalne, dostarczając jak najtaniej kluczowych produktów i usług. Dotyczy to także np. paliwowego Orlenu, który z jednej strony „skazany” jest na rekordowe zyski przez wyjątkowe warunki rynkowe, a z drugiej przekonuje w reklamach, że na stacjach jest tanio, a jeśli już coś na kierowcach zarabia, to nie w Polsce.

Inny przykład – GPW. Od lat jednym z głównych zarzutów środowiska maklerskiego wobec firmy jest utrzymywanie zbyt wysokich opłat za organizację obrotu akcjami, co sprawia, że GPW opływa w dostatki, a biura maklerskie tracą na swojej podstawowej działalności. Tymczasem brokerzy uważają, że to oni tworzą na rynku kapitałowym wartość dodaną, a nie GPW.

Francuzi wskazali drogę, jakie jest rozwiązanie tych dylematów. Owszem, możemy mieć państwowe firmy o funkcjach infrastrukturalnych, ale wtedy nie powinny być notowane na giełdzie. Chcemy dalej robić eksperymenty na krajowej energetyce – a wszystko na to wskazuje – to skupmy akcje firm energetycznych z rynku. Jeśli natomiast wciąż mają być notowane, to pozbądźmy się udziałów w nich. Państwo ma dziś dość narzędzi zapisanych w wielu ustawach, które pozwalają kształtować porządek na kluczowych rynkach. ©℗