Chiny są kolejną ofiarą perturbacji na rynkach energetycznych, zagrażających gospodarczej odbudowie.
Goldman Sachs szacuje, że 44 proc. chińskiej produkcji zostało dotknięte niedoborami prądu, z jakimi zmaga się w ostatnich dniach przemysłowe serce kraju.
Reglamentację dostępu do energii elektrycznej ogłosiły już regiony, które odpowiadają łącznie za dwie trzecie PKB Państwa Środka. Prace wstrzymywały fabryki północno-wschodniej części Chin, które wytwarzają komponenty m.in. dla Apple’a, Tesli czy Toyoty. Zagrożone są globalne dostawy półprzewodników, aluminium, stali czy tekstyliów. Miliony mieszkańców zostały odcięte od sieci 3G. W wielu miastach wyłączano uliczne światła czy windy w budynkach mieszkalnych. Ofiarą ostatnich wydarzeń padli też, na skutek zawieszenia działania stacji ładujących, właściciele pojazdów elektrycznych – po chińskich drogach jeździ ponad 6 mln aut tego typu.
Energetyczny kryzys może kosztować Państwo Środka obniżenie tempa wzrostu PKB w III kw. o 1 pkt proc. i o 2 pkt proc. w ostatnich trzech miesiącach roku. Goldman Sachs obniżył więc prognozę dynamiki rozwoju na cały rok z 8,2 do 7,8 proc.
To kolejny przypadek, kiedy dostawy paliw kopalnych nie nadążają za rosnącym – w związku z odbudową gospodarczą – popytem na energię. W Europie, gdzie ceny prądu biją rekordy już od kilku tygodni, głównym źródłem zamieszania było uzupełnianie zapasów gazu ziemnego przed sezonem grzewczym. Problemem chińskiej gospodarki są z kolei niewystarczające zasoby węgla, który stanowi dwie trzecie tamtejszego miksu energetycznego. Władze zmuszonych do racjonowania jego zużycia regionów wzywają do zwiększenia importu surowca m.in. z Rosji, Mongolii i Indonezji. Państwowy operator zapewnia, że robi, co może, żeby przywrócić ciągłość dostaw. Bez pokrycia węglowego deficytu stabilność dostaw prądu i ciepła dla mieszkańców w sezonie grzewczym będzie jednak zagrożona.
Według ekspertów do rekordowych cen węgla w Chinach przyczyniły się także wchodzące w życie restrykcje klimatyczne oraz źle zaprojektowany system handlu uprawnieniami do emisji, który uderza w opłacalność wytwarzania prądu. W efekcie instalacje węglowe nie operują na pełnych obrotach.
W obliczu rekordowych cen innych surowców kopalnych, na atrakcyjności zyskuje także ropa naftowa. We wtorek cena ropy Brent przekroczyła po raz pierwszy od 3 lat próg 80 dol. za baryłkę. W ciągu roku wzrost wartości surowca sięga już niemal 55 proc.
– Wydawałoby się, że oczywisty wniosek z ostatnich wydarzeń jest taki, że paliwa kopalne są podatne na manipulacje cenowe eksporterów, a poleganie na nich jest ryzykowne dla naszych gospodarek. To kolejny argument, by odchodzić od ropy, węgla i gazu. Ale widzimy też, że podnoszą się głosy, by izolować się od światowych trendów – mówi Paweł Czyżak z think tanku Instrat. Ekspert krytycznie odnosi się jednak do tez, które wiążą obecny kryzys ze zbyt szybką transformacją i niestabilnością odnawialnych źródeł energii. – Mało który kraj ma na tyle dużo OZE, żeby zaspokajać popyt na energię bez paliw kopalnych, więc to elektrownie konwencjonalne, a nie wiatraki wciąż dyktują ceny i odpowiadają za ich obecne wzrosty – wskazuje.
Czyżak uważa, że zamieszanie na rynkach może sprawić, że większy nacisk niż do tej pory będzie kładziony na bezpieczeństwo systemów energetycznych – rozbudowę magazynów energii i surowców czy międzynarodowych połączeń energetycznych. – Technologie bezemisyjnego wytwarzania prądu są już rozwinięte i konkurencyjne, natomiast to, czego potrzebujemy, to znacznej redukcji kosztów w sferze magazynowania czy innowacyjnych technologii zarządzania sieciami. Ten kierunek będzie zyskiwał na znaczeniu – ocenia ekspert. Część komentatorów jest też zdania, że aktualne perturbacje zwiększą szanse na odrodzenie energetyki jądrowej, której zaletą – oprócz bezemisyjności – jest stabilność dostaw. Pod wpływem ostatnich doświadczeń na atom w większym stopniu stawiać chce m.in. Wielka Brytania.