- Dbając o bezpieczeństwo dostaw energii, nie powinniśmy tracić z oczu przyszłości planety - mówi w rozmowie z DPG David Moran, brytyjski dyplomata, ambasador COP26 na Europę, Azję Środkową, Turcję i Iran.
W niedzielę zaczyna się w Egipcie szczyt COP27. Przez ostatni rok miał pan okazję przyglądać się z bliska negocjacjom klimatycznym. Jak na cały ten proces wpłynęła rosyjska inwazja na Ukrainę i narastający kryzys energetyczny w Europie?
Ubiegłoroczny COP26 w Szkocji był wydarzeniem historycznym, który wytyczył przed społecznością międzynarodową bardzo ambitne cele. Wprowadzanie w życie dalekosiężnych planów zawsze stanowi wyzwanie i wymaga czasu, nawet przy korzystnej koniunkturze. A 2022 jest rokiem trudnym. Cały świat jest zaabsorbowany kwestiami bezpieczeństwa energetycznego i żywnościowego oraz rosnącymi kosztami życia. To w naturalny sposób odbija się na gotowości do wyrzeczeń. Nie ulega wątpliwości, że zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom czy opieka nad najsłabszymi stają się w tej sytuacji priorytetem. Rzecz w tym, żeby nie traktować tych obowiązków jako alibi pozwalającego na zrzucenie z siebie odpowiedzialności za klimat. Spodziewam się, że te właśnie kwestie zdominują szczyt w Szarm el-Szejk.
Pozytywną cechą konferencji klimatycznych jest jednak to, że niejako z definicji stawiają one klimat w centrum zainteresowania, nie pozwalając na zepchnięcie celów z nim związanych na drugi plan. Na pewno nie będziemy więc rozmawiać jedynie o bezpieczeństwie energetycznym, a raczej o tym, jak pogodzić je z ambicjami klimatycznymi.
Jest pan pewien, że pogodzenie tych wartości, bez uszczerbku dla którejkolwiek z nich, jest możliwe?
Możliwe i konieczne, bo transformacja energetyki sama w sobie jest kwestią bezpieczeństwa. Jestem szczerze przekonany, że ścieżka prowadząca do neutralności klimatycznej jest zarazem najlepszym sposobem do zapewnienia światu bezpieczeństwa energetycznego i zrównoważonego rozwoju. Potwierdzają to ekonomiści. Co nie znaczy, że będzie to proste. Widzimy, że w krótkim terminie zdobycie deficytowego paliwa staje się tym celem, który przyćmiewa wszystko inne. I w tej perspektywie konieczne stają się wybory, które z punktu widzenia klimatu, mówiąc łagodnie, nie są optymalne.
Ale jednocześnie musimy zadawać sobie pytanie: czy nasze działania rzeczywiście pomagają wyjść z kryzysu? Pamiętajmy, że wiele uruchamianych dziś inwestycji w wydobycie czy infrastrukturę przesyłową zostanie ukończonych zdecydowanie po czasie, kiedy ich potrzebujemy. W takich przypadkach mamy podwójny problem: nie pomagamy sobie tu i teraz, a jednocześnie zostajemy z kosztami dla planety w dalszej perspektywie.
Poza bezpieczeństwem - jakie jeszcze tematy będą szczególnie ważne na konferencji? Gdzie widzi pan największe nierozwiązane problemy, jakie pozostawił po sobie szczyt w Glasgow?
Nie wydaje mi się, żebyśmy w Glasgow jakiś temat pominęli. Ale konferencja klimatyczna, nawet tak udana, to tylko etap procesu klimatycznego. Najważniejsze moim zdaniem kwestie związane są z finansowaniem transformacji. Chodzi o mobilizację pieniędzy, zwiększenie ich dostępności oraz wypracowanie mechanizmów, które zapewnią, że środki trafią tam, gdzie są najbardziej potrzebne, a nie na rynki, które są najatrakcyjniejszym kierunkiem inwestycji.
W tym kontekście trudno nie poruszyć jednej z największych porażek procesu klimatycznego. W 2009 r. na szczycie w Kopenhadze kraje rozwinięte zobowiązały się do zmobilizowania 100 mld dol. rocznie na pomoc klimatyczną w biedniejszej części świata do 2020 r. Cel pozostaje niezrealizowany do dziś.
W Glasgow przyjęliśmy, że cel 100 mld dol. musi zostać zrealizowany najpóźniej w 2023 r., a w kolejnych latach pomoc będzie dalej rosnąć, dzięki czemu nadgonimy to, czego nie udało się zmobilizować w 2020 r. Ważne nowe deklaracje padły także ze strony sektora prywatnego. Byłoby dobrze, gdyby udało się spełnić obietnicę jeszcze w tym roku, przyszły to absolutne maksimum. To kwestia szalenie istotna z punktu widzenia zaufania w negocjacjach. Czekamy na dane na temat aktualnego poziomu zmobilizowanych środków.
Przy okazji pandemii czy ostatniego kryzysu widzieliśmy, że kraje rozwinięte są w stanie zmobilizować w krótkim czasie biliony dolarów. Żeby daleko nie szukać, sam tylko najnowszy pakiet antykryzysowy Niemiec ma mieć wartość dwukrotnie większą niż cały roczny cel wsparcia dla krajów rozwijających się. Uzbieranie w szerokim gronie państw 100 mld dol. rocznie chyba nie powinno być aż tak wielkim wyzwaniem.
Nie mogę wypowiadać się za inne kraje. Wiem, że Wielka Brytania podwoiła swoje zobowiązania w tym zakresie i w obecnej pięciolatce nasze średnioroczne nakłady na finansowanie klimatyczne mają sięgnąć średnio 11,6 mld funtów rocznie. Podobne ruchy widzę w wielu innych krajach. To nie jest tak, że wszyscy ociągają się z przełożeniem deklaracji na rzeczywistość. Gdyby inni byli równie ambitni w swoich zobowiązaniach, nasza sytuacja byłaby lepsza. Pomogłoby także przyjrzenie się kryteriom, które kwalifikują państwa jako darczyńców i poszerzenie tego grona. Dziś mamy bowiem kraje, które mogłyby sobie pozwolić na pomaganie, ale wolą tego uniknąć.
Jak napięta atmosfera na arenie międzynarodowej odbija się na dyplomacji klimatycznej? Mam na myśli polaryzację związaną z rosyjską agresją, ale też konflikt amerykańsko-chiński i ogólną tendencję do dzielenia się na bloki. Szczyt w Egipcie będzie w tych okolicznościach trudniejszy od poprzedniego?
Mam wrażenie, że ludzie zapominają, że napięcia geopolityczne są elementem każdej konferencji klimatycznej. Ten ostatni nie był pod tym względem wyjątkiem. Już wtedy obserwowaliśmy rosnące ceny surowców energetycznych, zmagaliśmy się też z odbudową po pandemii COVID-19. Te konflikty, o których pan wspomina, też nie pojawiły się w 2022 r. A jednak udało się, jako niemal 200 krajów wznieśliśmy się ponad geopolitykę, m.in. za sprawą tych, którzy bili na alarm. Sukces w Szarm el-Szejk będzie wymagał mobilizacji tych głosów: małych państw wyspiarskich, społeczności narażonych na ryzyka klimatyczne, młodych ludzi - wszystkich grup, które mają największy interes w powstrzymaniu zmiany klimatu.
Tylko czy po stronie największych potęg jest równie duża otwartość na te głosy, czy jest gotowość do wzniesienia się ponad partykularyzmy?
Spodziewam się pewnego oporu i rzeczywiście może on być mocniejszy na skutek wydarzeń mijającego roku. Ale widzę też trend przeciwny: coraz trudniej jest odstawać, gdy ogromna część świata oczekuje od ciebie zaangażowania w zmianę.
Jedno jest pewne: w ostatecznym rozrachunku kluczem do dyplomacji klimatycznej jest to, by przynosiła ona korzyści wszystkim zaangażowanym stronom. I nie mam na myśli tylko państw, lecz także poszczególne grupy w ich ramach. Transformacja, żeby się udała, musi być po prostu sprawiedliwa.
Rozmawiał Marceli Sommer