Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Europa przespała czas na wyrównanie szans z USA w zielonej transformacji [OPINIA]

Mateusz Obremski Mateusz Roszak
Ten tekst przeczytasz w 2 minuty
Inwestycje w zielony przemysł to współczesne koło zamachowe rozwoju, zapewniające utrzymanie miejsc pracy w nowoczesnym przemyśle, ograniczenie zależności od kruchych światowych łańcuchów dostaw i zmniejszające emisję CO2 gospodarki.
Inwestycje w zielony przemysł to współczesne koło zamachowe rozwoju, zapewniające utrzymanie miejsc pracy w nowoczesnym przemyśle, ograniczenie zależności od kruchych światowych łańcuchów dostaw i zmniejszające emisję CO2 gospodarki.
Shutterstock

Dopiero w okolicy przełomu listopada i grudnia ub.r. kwestia dofinansowywania zielonej transformacji w przemyśle przez system subsydiów i ulg podatkowych stała się jednym z najważniejszych tematów w Unii Europejskiej. Stany Zjednoczone w tym okresie miały już Inflation Reduction Act (IRA) i niemal 400 mld dol. zarezerwowanych na realizację szerokiej ustawy. Bruksela prace nad własnym odpowiednikiem IRA, mającym utrzymać konkurencyjność UE wobec USA, odkłada na późną wiosnę, w tym tygodniu bowiem podczas szczytu Wspólnoty zostaną omówione tylko krótkoterminowe działania na rzecz walki z inflacją i wsparcia przemysłu.

USA już dawno wprowadziły w życie swój plan, a UE dopiero zapowiada działanie. To, że Amerykanie pracują nad swoją ustawą, wiadomo było od dawna, proces legislacyjny trwał niemal rok. W Izbie Reprezentantów projekt ustawy przedstawiono we wrześniu 2021 r., niecały rok później ta sama izba zatwierdziła poprawki Senatu, a prezydent Joe Biden złożył pod nią podpis. Zresztą wszystkiego można było się spodziewać, przeczytawszy już kampanijny program „Build Back Better” demokraty. Europejczycy zdają się też zapominać, że przez lata sami wzywali swojego największego sojusznika po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego do podjęcia odważniejszych działań w zakresie ochrony klimatu. Unijni dyplomaci w Waszyngtonie chyba nie zdawali sobie jednak sprawy, że będzie to oznaczać większy protekcjonizm i odpływ inwestycji z UE do USA.

Gdy Kongres i Biały Dom wprowadzały ustawę, UE skupiła się na zapowiedziach. We wrześniu ub.r. szefowa KE Ursula von der Leyen zarysowała plan Europejskiego Funduszu Suwerenności, który docelowo ma finansować transformację w unijnym przemyśle, ale uznawanego jedynie za odpowiedź na przerwanie łańcuchów dostaw w czasie pandemii. Prezydent Francji Emmanuel Macron chciał iść o krok dalej i zaproponował unijną wersję protekcjonizmu pod hasłem „Buy European”, która miała nie tylko doprowadzić do rozwoju przemysłu na Starym Kontynencie, lecz także wywołać wzrost popytu na europejskie towary.

Tyle – jeśli chodzi o słowa, bo w praktyce wydarzyło się niewiele. Kiedy Bruksela pogodziła się z tym, że amerykański IRA wchodzi w życie, rozpoczęły się natomiast słowne przepychanki i grożenie „wojną handlową”, głównie ze strony Paryża i Berlina. Obie stolice bowiem obawiają się, że z powodu promowania przez administrację Bidena amerykańskiego przemysłu zarówno przez system dotacji publicznych, jak i przez dopłaty do samochodów elektrycznych produkowanych w USA, Kanadzie lub Meksyku, ucierpią europejscy giganci motoryzacyjni. Prezydent USA sugerował w grudniu możliwość odstępstw dla sojuszników, ale do tej pory nic takiego się nie wydarzyło. Choć nadzieję na to mają wizytujący właśnie Waszyngton ministrowie gospodarki Francji i Niemiec, Bruno Le Maire i Robert Habeck.

Trudno pozbyć się wrażenia, że UE przespała całą debatę toczącą się w USA. Podczas gdy administracja Bidena pokazała, że potrafi grać na wielu fortepianach jednocześnie, zapewniając wsparcie Ukrainie i opracowując plany na zmniejszenie inflacji i zieloną transformację przemysłu, to UE zajęta była wewnętrznymi tarciami blokującymi albo przyjęcie nowych sankcji, albo nowego pakietu pomocowego na rzecz Kijowa.

Patrząc nad wyraz optymistycznie, UE dojdzie do punktu, w którym są obecnie Stany Zjednoczone za pół roku. Mimo szumnych zapowiedzi włączenia się w amerykańsko-chińską globalną konkurencję Bruksela znów występuje w roli petenta, błagając wręcz Wujka Sama o litość.

W zielonej protekcjonistycznej grze Amerykanów można uznać nawet za buńczucznych, część urzędników znad Potomaku mówi do UE wprost – wprowadzajcie swoje zmiany, zobaczymy, czy dacie radę. W Waszyngtonie zresztą nie ma wielkiej woli dojścia do politycznego porozumienia. Tak naprawdę wszystkie negocjacje, specjalne grupy zadaniowe z UE służą jedynie zaciemnieniu obrazu i uspokojeniu Europejczyków. Czas gra na korzyść Stanów Zjednoczonych, pieniądze z IRA już płyną. Europejskie firmy zapowiadają w związku z ustawą nowe inwestycje w USA, tak deklarowały już niemieckie Volkswagen oraz BMW czy włoski koncern energetyczny Enel. Grecki ekonomista Janis Warufakis ocenia wprost, że IRA „de facto jest łapówką dla europejskiego zielonego przemysłu, mającą skłonić go do przeniesienia się do USA”. To wszystko już więc się dzieje. Mimo uroczych uśmiechów Amerykanów na konferencjach prasowych, pięknych zdaniach o „jedności Zachodu”, „walki demokracji z autorytaryzmem” czy „transatlantyckiej więzi”.

Inwestycje w zielony przemysł to współczesne koło zamachowe rozwoju, zapewniające utrzymanie miejsc pracy w nowoczesnym przemyśle, ograniczenie zależności od kruchych światowych łańcuchów dostaw i zmniejszające emisję CO2 gospodarki. Gdy na naszych oczach jest redefiniowana globalizacja, a protekcjonizm odczarowywany, zielony pociąg odjeżdża Europie. UE powinna się przebudzić i działać szybciej i sprawniej, zagrać w protekcjonistyczną grę. Bo w przeciążonej Światowej Organizacji Handlu (WTO) nie ma co liczyć na korzystny rezultat sporu z USA bez szwanku dla transatlantyckich relacji politycznych. A jeśli chodzi o ewentualne wyjątki, to UE nie stoi w kolejce do Waszyngtonu sama, na preferencyjne traktowanie na wzór Meksyku czy Kanady liczą też m.in. Wielka Brytania oraz Korea Południowa. ©℗