Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Jerzy Buzek: To się Polsce opłaci, nie słuchajmy politycznych „Kowalskich” [WYWIAD]

Jolanta Szymczyk-Przewoźna
Ten tekst przeczytasz w 3 minuty
Jerzy Buzek
Jerzy Buzek
Fot. Michal Ryniak / Agencja Wyborcza.pl
Agencja Wyborcza.pl

Ludziom należy bezwzględnie pomóc, by stali się beneficjentami transformacji energetycznej, a nie jej mimowolnymi hamulcowymi w rękach populistów – mówi DGP prof. Jerzy Buzek, europarlamentarzysta i były premier. 

W Polsce problemem są, mam wrażenie, nie tyle „przysłowiowi” Kowalscy, co głównie niektórzy „polityczni” Kowalscy, którzy wobec nikłych słupków poparcia i dla zbijania wyborczego kapitału wykorzystają każdą okazję, by atakować Unię, straszyć nią i ją obrzydzać – dodaje Buzek.

Jolanta Szymczyk-Przewoźna: Parlament Europejski przyjął projekt przepisów, które zakładają, że do 2028 roku wszystkie nowe budynki mają być zeroemisyjne, a do 2026 te, które użytkuje władza. Do 2030 wszystkie budynki mieszkalne mają mieć klasę E. Trzy lata później wszystkie mają mieć klasę jeszcze lepszą - D. Pytanie podstawowe: czy jest to realny plan? 

Prof. Jerzy Buzek, europarlamentarzysta i były premier: To wyjściowa propozycja Parlamentu. Ostateczny kształt tej dyrektywy ustalony zostanie w tak zwanych trialogach - negocjacjach z Komisją Europejską i Radą UE, czyli państwami członkowskimi. A warto pamiętać, że obydwie te instytucje mają, zwłaszcza w niektórych kwestiach, dość odmienne stanowisko. Dla przykładu: Komisja proponuje, aby dopiero od 2030 r. każdy nowy budynek w Unii był zeroemisyjny, a nowe budynki publiczne – od 2027 r. Podobnie ze standardami energetycznymi: projekt KE zakłada, co prawda, wspomniane daty 2030 i 2033, ale dla niższych klas – odpowiednio „F” i „E”.

I to jest wykonalne?

Zacznijmy od tego, że na przykład w Polsce nadal nie ma chociażby określonych ustawą klas energetycznych budynków. Rząd nie ma więc, tak naprawdę, pojęcia ile jakich budynków dokładnie dziś jest, a co za tym idzie,  jak mądrze zaplanować ich renowację, wykorzystując też przy tym ogromne środki, przewidziane na to z UE. Przypomnę, że z samego tylko Krajowego Planu Odbudowy, już do 2026 r. możemy otrzymać wsparcie na wymianę ok. 800 tysięcy źródeł ciepła (na przykład starych pieców węglowych) i termomodernizację 700 tys. mieszkań czy domów. Co więcej, od 2026 r. startuje Społeczny Fundusz Klimatyczny, gdzie pula dla Polski to aż 54 mld zł. Nie wspomnę o systemie handlu uprawnieniami do emisji CO2 (EU ETS), z którego w poprzednich dwóch latach wpłynęło do naszego budżetu niemal 50 mld zł. Te pieniądze można i należy przeznaczać również na transformację energetyczną budynków!

Wracając do dyrektywy - rozumiem, że to właśnie jej podstawowe zadanie: zapewnić jasne przepisy oraz normy, do których każde państwo członkowskie ma dążyć - w ramach ustalanych przez siebie Krajowych Planów Renowacji Budynków. Chodzi o to, by dać pewną swobodę w realizacji konkretnych wspólnych celów, zamiast obecnej swobody nic nie robienia lub robienia naprawdę niewiele. A jest to bardzo ważna kwestia, bo budynki odpowiadają w Unii za blisko 40 proc. emisji gazów cieplarnianych. Bez stosownych działań w tym sektorze, nie uda nam się osiągnąć ani zakładanej na 2030 r. co najmniej 55 proc. redukcji emisji C02, ani neutralności klimatycznej UE w 2050 r. A przecież zgodzili się na to wszyscy, także polski rząd! 

Jak przyjęcie tych rozwiązań wpłynie na koszty budownictwa, ale też termomodernizacji? Czyli ile, szacunkowo, taka rewolucja w budownictwie może kosztować?

Nie wiem czy to jest rewolucja. Tak jak powiedziałem: to realizacja długoterminowych celów, na które wspólnie się w Unii umówiliśmy i  nawet zapisaliśmy w Europejskim Prawie o Klimacie. Mówimy ponadto o perspektywie minimum 10 lat, w trakcie których budynki w UE miałyby na przykład osiągnąć czwartą lub piątą, na sześć możliwych,  klasę energetyczną. Nie twierdzę, że to proste, ale czy to znów aż tak kontrowersyjne?

Decydujące będą dwie sprawy. Po pierwsze, synergie między różnymi działaniami w ramach zielonej transformacji. Dlatego zgłosiłem na sesję plenarną poprawkę, dopuszczającą wykorzystanie w ogrzewaniu budynków zeroemisyjnych tzw. efektywnych systemów ciepłowniczych, spełniających najbardziej wyśrubowane standardy unijne. Nasze ciepłownie, chcąc przetrwać, i tak muszą się do tych kryteriów dostosować - to oznacza duże nakłady finansowe i spore inwestycje. Dlaczego po tym mielibyśmy nie wykorzystać w pełni ich potencjału – także w domach zeroemisyjnych? Brzmi to może nieco technicznie, ale jest kluczowe dla branży, z której korzysta w Polsce 15 mln odbiorców. Cieszę się więc, że poprawka została przyjęta, choć nie było łatwo zbudować dla niej większość.

I druga kwestia. Patrzmy na modernizację budynków nie tylko jako na koszt, ale przede wszystkim - inwestycję: w ochronę środowiska i klimatu, ale i w zdrowie Polek i Polaków (walka ze smogiem!), w nasze bezpieczeństwo energetyczne, w niższe rachunki za energię czy nowe miejsca pracy w branżach związanych z szeroko rozumianą renowacją domów. W sumie to się Polsce po prostu opłaci!

Jak przekonać do tego ludzi? Patrząc na wyniki głosowania wśród europosłów jest wielu przeciwników tych przepisów. W Polsce już czytamy w Internecie, że to ekoterroryzm i program „własny dom tylko dla milionerów”. Działanie w interesie producentów materiałów budowlanych, a nie przysłowiowych Kowalskich. 

W PE problemem była nie cała dyrektywa, ale pewne szczegółowe zapisy, z których wiele, jestem o tym przekonany, ulegnie zmianom w trialogach. W Polsce natomiast problemem są, mam wrażenie, nie tyle „przysłowiowi” Kowalscy, co głównie niektórzy „polityczni” Kowalscy, którzy wobec nikłych słupków poparcia i dla zbijania wyborczego kapitału wykorzystają każdą okazję, by atakować Unię, straszyć nią i ją obrzydzać. 

Polki i Polacy są jednak mądrzejsi. Przezorni i potrafiący liczyć pieniądze. To nie przypadek, że w ubiegłym roku, wobec szalejących cen energii i pilnego odchodzenia od węgla czy gazu z Rosji, padł w Polsce rekord zainstalowanych pomp ciepła. Podobnie sprawa ma się z panelami słonecznymi i to mimo rzucanych ich właścicielom przez rządzących kłód pod nogi. 

Jednocześnie trwający kryzys energetyczny dobitnie pokazał, że ci, których niektórzy politycy chcą rzekomo bronić przed zieloną transformacją, są właśnie najbardziej narażeni na skutki jej braku. Nie było ich stać ani na nagłą inwestycję w panele słoneczne, pompę ciepła, wymianę okien czy ocieplenie domu, ani na zakup węgla czy opału. I nie miało to związku z żadną dyrektywą unijną! Tym ludziom, to oczywiste, należy bezwzględnie pomóc tak, by stali się beneficjentami transformacji, a nie jej mimowolnymi hamulcowymi w rękach populistów.

Rozmawiała: Jolanta Szymczyk-Przewoźna