Zwiń

Nie masz konta? Zarejestruj się

Widmo gazowej zapaści nad Europą

Marceli Sommer
Ten tekst przeczytasz w 4 minuty
.
fot. materiały prasowe

Wbrew zapewnieniom, że Berlin nie pozwoli Rosji na wykorzystywanie gazu jako broni, wiele wskazuje na to, że Nord Stream 2 zostanie uruchomiony w sytuacji pierwszego od lat kryzysu zasobów paliwa

Stany magazynów gazu ziemnego w Europie są na najniższym poziomie od ponad dekady. W skali całego kontynentu ich wypełnienie – według danych Gas Infrastructure Europe – wynosi ok. 64 proc. (wobec łącznej pojemności magazynów na poziomie ok. 1/5 rocznego zapotrzebowania na surowiec). Zdaniem ekspertów, z którymi rozmawiał DGP, aby zagwarantować bezpieczne przejście sezonu grzewczego o tej porze roku, poziom w magazynach powinien sięgać 80 proc. Szczególnie krytyczna jest sytuacja w krajach, które mają być odbiorcami gazu z Nord Stream 2. W Austrii magazyny wypełnione są w zaledwie 42,5 proc., w Holandii – 44 proc., a w Niemczech – 56,5 proc.

Skąd ta gazowa susza? Przyczyny zaistniałej sytuacji są złożone. W zeszłym roku, kiedy ceny paliwa były niskie, a dostępność wysoka, kraje UE zrezygnowały ze znacznej części zakontraktowanych dostaw LNG. Teraz dynamicznie odbijające po COVID-19 gospodarki azjatyckie ściągają z rynku lwią część skroplonego gazu z rynku spotowego, a drugi co do wielkości dostawca gazu dla Europy, Norwegia, prowadził prace utrzymaniowe na infrastrukturze przesyłowej. Wszystko to dzieje się po jednej z najchłodniejszych od lat zim na naszym kontynencie, która przetrzebiła gazowe zapasy, i w obliczu odbudowującego się po pandemii popytu na paliwa. Dodatkowym czynnikiem, w przypadku UE, jest też odchodzenie od węgla, które w wielu krajach oznacza wzrost zapotrzebowania na gaz.

Sroga zima i sroga Rosja

Ale trudna sytuacja na rynku gazu to też w znacznej mierze owoc polityki Rosjan, którzy od miesięcy konsekwentnie ograniczają przesył surowca. To ona uznawana jest za główne źródło niepewności na europejskim rynku m.in. przez analityków francuskiego koncernu Engie. Jak wynika z wyliczeń Polskiego Instytutu Ekonomicznego, uwzględniając zarówno przesył rurociągami, jak i LNG, Rosja odpowiada za prawie połowę (48 proc.) dostaw surowca na rynek UE. Największa jego część pochodzi obecnie z pierwszego Nord Streamu, który wyprzedza pod tym względem trasę ukraińską (którą, jak odnotowuje PIE, popłynęło w minionym roku mniej gazu, niż wynika to z podpisanego z Naftohazem kontraktu tranzytowego) i Jamał.

Na wrzesień Gazprom zarezerwował tymczasem zaledwie 650 tys. m sześc. – z możliwych 15 mln m sześc. – przepustowości ukraińskich gazociągów. Spadki przesyłu dotyczą też Gazociągu Jamalskiego oraz rosyjskiego LNG. Oficjalnie tłumaczone to jest awariami bądź pracami utrzymaniowymi. Według Bloomberga Gazprom uszczupla też zasoby gazu w kontrolowanych przez siebie magazynach, m.in. na terenie Niemiec. Potwierdzają to m.in. dane Gas Infrastructure Europe. Za Odrą już dziś deficyt gazu w magazynach jest też jedną z przyczyn rosnących cen energii. Jak podaje Bloomberg, w hurcie prąd kosztuje tam w tym roku o ponad 60 proc. więcej niż przeciętnie, co z kolei napędza inflację. W efekcie z każdym kolejnym miesiącem ceny gazu w Europie biją rekordy, a obawy przed kryzysem gazowym w nadchodzącym sezonie grzewczym narastają.

Wielu komentatorów interpretuje działania Moskwy jako element presji na Europę, by umożliwiła szybkie uruchomienie dostaw przez Nord Stream 2. W ubiegłym tygodniu takie stanowisko przedstawił „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Jak wynika z ustaleń gazety, to przede wszystkim niskie zapełnienie magazynów kontrolowanych przez Gazprom wpływa na niski poziom zasobów paliwa w kraju. Wydarzenia na rynku gazu podają zarazem w wątpliwość możliwości realizacji przez Berlin zapowiedzi z niedawnego porozumienia z USA w sprawie warunków uruchomienia NS2. Niemcy miały uniemożliwić Rosji wykorzystywanie gazu jako broni wobec Ukrainy, tymczasem same okazują się bezbronne wobec podobnych działań wykorzystywanych przeciwko sobie.

Tymczasem w Europie wciąż żywa jest pamięć kryzysów gazowych z pierwszej dekady XXI w., w tym w szczególności tego ze stycznia 2009 r., kiedy to Rosja z dnia na dzień zakręcała kurek z gazem płynącym przez Ukrainę do Europy. W tej samej frankfurckiej gazecie, która napisała o gazowym szantażu Kremla, dwa dni temu ukazał się tekst autorstwa Rainera Seele, szefa austriackiego koncernu OMV i przewodniczącego niemiecko-rosyjskiej izby handlu zagranicznego (AHK), który wprost mówi o tym, że nie ma innej drogi niż sojusz z państwami takimi jak Rosja. – Zakończenie budowy gazociągu Nord Stream 2 przez Morze Bałtyckie z Rosji do Niemiec jest zatem kamieniem milowym dla bezpieczeństwa dostaw w Europie – pisze Seele. Ale za Odrą można też przeczytać opinie zupełnie odmienne. Na przykład „Die Welt” opublikował tekst, w którym pokazywał, jak dobrze Litwa zdywersyfikowała źródła swoich dostaw gazowych, budując w 2014 r. terminal LNG w Kłajpedzie i twierdząc, że to powinno być dla Niemiec przykładem.

Dywersyfikacja przynosi owoce

Bardzo dobrze, na tle Europy, wygląda stan magazynów gazu w Polsce. Ich wypełnienie, według Gas Infrastructure Europe, sięga aż 88,4 proc. Jak ocenia Magdalena Maj z zespołu energii i klimatu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, sytuacja ta pokazuje sens realizowanej przez polski rząd strategii dywersyfikacji źródeł dostaw gazu. – Dobrze, że inwestujemy w LNG i długoterminowe kontrakty, dzięki czemu zaczynamy się uniezależniać od eksportu ze Wschodu. Powinniśmy także zwiększać pojemności naszych magazynów, żeby mieć większą proporcję ich pojemności do rosnącego zapotrzebowania na gaz. W tym sezonie grzewczym może nas to uchronić przed groźbą niedoborów błękitnego paliwa, a w przyszłości – po uruchomieniu Baltic Pipe i kolejnych połączeń gazowych z sąsiadami – może uczynić z Polski hub gazowy i ważny element bezpieczeństwa energetycznego całego naszego regionu – ocenia ekspertka. Zastrzega jednocześnie, że pozycja rynkowa naszego kraju po uruchomieniu NS2 nie będzie łatwa, ponieważ rosyjski surowiec będzie prawdopodobnie tańszy.

Znacznie gorzej do zimy jest natomiast przygotowana Ukraina. Magazyny gazu ziemnego są zapełnione w 57 proc., tymczasem w połowie sierpnia 2020 r. ta wartość wynosiła 77 proc. Rosyjskie media zaczęły już pisać, że tej zimy kaloryfery w ukraińskich domach pozostaną zimne, choć podobne treści pojawiają się w nich właściwie każdej jesieni. Rząd uspokaja, że sytuacja jest pod kontrolą i kraj będzie gotowy do zimy, choć rosnące ceny gazu na giełdach sprawiają, że może to kosztować drożej, niż planowano. Kijów musi znaleźć dodatkowe 8 mld m sześc. gazu, by osiągnąć poziom gazu zużytego ostatniej zimy.

30 lipca premier Denys Szmyhal nakazał podwładnym przygotowanie grafiku z konkretnymi terminami zapełniania magazynów. Plan dotyczący gazu ziemnego przygotowuje Naftohaz, węglem zajmuje się resort energetyki. Ukrzaliznycia, państwowa kolej, ma zaś priorytetowo traktować przewóz węgla. – Tej zimy musimy udowodnić, że system energetyczny Ukrainy jest gotowy do podłączenia do Europejskiej Sieci Operatorów Elektroenergetycznych Systemów Przesyłowych. To priorytet rządu i prezydenta. Dlatego ważne jest, byśmy przeszli zimę sprawnie – mówił szef rządu, który w przeszłości sam pracował w branży energetycznej u oligarchy Rinata Achmetowa.

– To, czy ostatecznie rzecz biorąc gazu w Europie zabraknie, będzie zależało w dużej mierze od pogody. Jeśli powtórzy się sytuacja z poprzedniego sezonu, kiedy na niemal całej półkuli północnej zima była długa, a dni grzewczych było więcej niż w poprzednich latach, możemy mieć problem. Sam fakt, że taki scenariusz staje się realny, powoduje znaczną nerwowość na rynkach – mówi nam analityk mBanku Kamil Kliszcz. Jak podkreśla, obecne zawirowania na rynku gazu mają jednak także swój wymiar globalny. – Ceny gazu szybują na całym świecie, bo popandemiczna produkcja surowca nie nadąża za zapotrzebowaniem – uważa ekspert. ©℗

Współpraca Maciej Miłosz, Michał Potocki