Władze muszą się liczyć z odcięciem na stałe dostaw rosyjskiego gazu.
11 lipca Rosja wstrzymała dostawy przez Nord Stream 1 i choć oficjalnie stało się to z powodu corocznych prac naprawczych, to nie brakuje opinii, że taki stan niedługo będzie nową codziennością. Berlin liczy jednak na utrzymanie dostaw i chce uzupełnić swoje rezerwy gazu z obecnego stanu zapełnienia magazynów na poziomie 60 proc. do co najmniej 80 proc. do października oraz do 100 proc. przed zimą. Może być z tym kłopot, bo Reuters poinformował w poniedziałek, że Gazprom powołał się na klauzulę siły wyższej przy wstrzymaniu dostaw Nord Stream 1. Rosjanie twierdzą, że nie mogą wypełnić kontraktu z powodu „wyjątkowych” okoliczności. Nie jest jasne, czy oznacza to trwałe wstrzymanie dostaw tym gazociągiem.
W obliczu kryzysu, będącego konsekwencją wojny w Ukrainie, odżyła debata dotycząca decyzji o całkowitym, stopniowym wygaszeniu przez RFN energii atomowej, którą podjęła jeszcze Angela Merkel. Obecnie, po zamknięciu kilku elektrowni jądrowych, Niemcy mają trzy takie działające obiekty, które zapewniają krajowi nieco ponad 10 proc. energii elektrycznej. Wszystkie mają zostać wyłączone do końca tego roku. Ma to nastąpić, mimo że według sondaży większość Niemców jest za energetyką jądrową.
– Horyzont czasowy wygaszania elektrowni był określony od dawna. Ograniczono personel, nie zamawiano prętów paliwowych. Po agresji Rosji na Ukrainę rząd zlecił audyt, który wykazał, że utrzymanie siłowni nie zmieni znacząco sytuacji energetycznej – tłumaczy w rozmowie z DGP dr Łukasz Jasiński z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). Podkreśla, że wskazywano też na problemy techniczne i formalne w razie ewentualnej zmiany decyzji o wygaszeniu.
Na tym etapie cofnięcie procesu wyłączania byłoby według ekspertów sporym wyzwaniem dla branży ze względu na czas potrzebny na zamówienie, dostawę i instalację sprzętu, a także na wzbogacanie uranu. Jednak urząd nadzoru technicznego TÜV stwierdził, że jeśli chodzi o kwestie techniczne i bezpieczeństwa, to elektrownie mogą dalej funkcjonować i są w doskonałym stanie technicznym. A Branchenverband Kernenergie, organizacja zrzeszająca firmy zajmujące się energią jądrową w Niemczech, stoi na stanowisku, że utrzymanie działających elektrowni jądrowych jest możliwe. Wezwała przy tym polityków do szybkiego podjęcia decyzji.
O to będzie jednak trudno, bo sprawa bardziej rozbija się o politykę niż o sprawy techniczne. – Zdecydowanie przeciwni przedłużaniu czasu działania elektrowni atomowych są Zieloni. Sprzeciw wobec energetyki atomowej to jeden z fundamentów tej partii, to jest element jej tożsamości – tłumaczy Jasiński. Podobnie jest z socjaldemokratyczną SPD, która opowiada się za kontynuacją programu zawartego w umowie koalicyjnej. Inne stanowisko prezentuje trzecia z rządzących partii, czyli FDP. Szef demokratów Christian Lindner podnosi postulat ponownego przemyślenia kwestii odejścia od atomu.
Ciekawie rozgrywają temat chadecy. Ich lider Friedrich Merz, którego trudno posądzać o sympatie proekologiczne, zaapelował kilka dni temu do Zielonych, by „przeskoczyli własny cień”, by dokonali refleksji. W ten sposób usiłuje podgrzać podziały w koalicji i postawić Zielonych w trudnej sytuacji. Wiceprzewodniczący frakcji CDU w Bundestagu Jens Spahn zaoferował natomiast kompromis – rząd zgadza się na przedłużenie działania elektrowni atomowej, a CDU zgadza się na wprowadzenie ograniczenia prędkości na autostradach – dodaje Łukasz Jasiński.
Zdaniem niemcoznawcy Tomasza Krawczyka szanse na to, by rząd w Berlinie wycofał się z obecnego kursu, są małe. – Trudno mi sobie wyobrazić, by socjaldemokraci, a przede wszystkim Zieloni, zmienili zdanie. Wniosek opozycji, CDU, o utrzymanie działających elektrowni atomowych, upadł zresztą niedawno w Bundestagu – tłumaczy DGP.
– Umowa koalicyjna obecnego rządu zawiera wprost zapis o odejściu do końca tego roku od energetyki jądrowej. Niemcy mają zmierzać w kierunku społeczno-ekologicznej gospodarki rynkowej opartej na neutralności klimatycznej bez udziału energii atomowej – podkreśla Jasiński.
Pewne jest, że Niemcy coraz bardziej obawiają się nachodzącej zimy i są coraz bardziej krytyczni wobec polityki Energiewende wyznaczonej przez Merkel. Nie ukrywa tego minister gospodarki Cez Özdemir, który politykę poprzedniego rządu nazwał „katastrofalną”. „Nie uważam, że to był dobry pomysł otrzymywać 60 proc. gazu od kryminalisty nazywającego się Władimir Putin” – skwitował przedwojenną politykę Berlina.
Niemcy mają przekonanie, że stoją w obliczu największego kryzysu od lat, stawką jest ich sam dobrobyt i zamierzają jeszcze więcej inwestować w zieloną energię oraz mocniej dywersyfikować źródła energii. – Zieloni już trochę przeskoczyli własny cień. Próbują na gwałt załatwić LNG, teraz podpisano umowę o dostęp do magazynów w Austrii, próbują zewsząd zagwarantować sobie dostawy gazu. Ale Niemcy lubują się w panice, są mocno apokaliptyczną wspólnotą polityczną – mówi Krawczyk.