W piątek, po tygodniach niepewności, unijni przywódcy zgodzili się na podniesienie celów klimatycznych Wspólnoty. W najbliższej dekadzie ma zredukować emisje gazów cieplarnianych o co najmniej 55 proc. względem ich poziomu z 1990 r. (do tej pory zakładała redukcję o 40 proc.).
W sobotę z kolei miało miejsce najważniejsze tego roczne wydarzenie związane z globalnymi wysiłkami na rzecz ochrony klimatu, tzw. szczyt ambicji, zorganizowany z okazji piątej rocznicy porozumienia paryskiego. Dla Brukseli, reprezentowanej na spotkaniu przez szefową KE Ursulę von der Leyen, sprawą kluczową było, by pojawić się na nim z jednogłośnie zatwierdzonym przez przywódców celem klimatycznym. Tylko tak Unia mogła potwierdzić swój status zielonego lidera. Dla jego utrzymania nie wystarcza już deklaracja neutralności klimatycznej do 2050 r., bo w ciągu ostatniego roku do grona państw, które zapowiedziały dążenie w tym kierunku, dołączyły kolejne, m.in. największy światowy emitent, Chiny. Cel zeroemisyjności przyjęły już państwa, które odpowiadają za więcej niż połowę światowych emisji.
Fakt zwiększenia przez UE swoich celów klimatycznych to pójście o krok dalej i znaczące przybliżenie transformacyjnego horyzontu. Jak wskazuje Robert Tomaszewski z Polityki Insight, w praktyce nowe cele redukcyjne będą oznaczać szybki wzrost cen uprawnień do emisji i przyspieszenie dekarbonizacji unijnych gospodarek. W przypadku Polski, uważa, w grę wchodzi wygaszenie mocy węglowych w energetyce przed 2040 r., a więc w perspektywie zbliżonej do planów Niemiec. Ambitne cele na 2030 r. nie gwarantują Unii, że będzie w światowej polityce klimatycznej najważniejszym rozgrywającym. Niedawno nowy cel redukcyjny – na poziomie aż 68 proc. – ogłosiła Wielka Brytania. W piątek wieczorem dołożyła do tego zapowiedź odejścia już w przyszłym roku od finansowania inwestycji w paliwa kopalne za granicą. Na sobotnim szczycie zaprezentowanych zostało osiem nowych strategii dążenia do neutralności klimatycznej – w tym m.in. Korei Płd., która niewiele wcześniej przyjęła ten cel na 2050 r. Eliminację emisji zapowiedziały też m.in. Argentyna, Etiopia i Watykan, a Pakistan zadeklarował, że zatrzyma rozbudowę mocy węglowych. Ważne zapowiedzi pojawiły się też poza szczytem – Joe Biden obiecał, że podniesie cele redukcyjne USA i wejdzie na drogę ku neutralności klimatycznej do roku 2050. Długo oczekiwany plan klimatyczny – przewidujący w najbliższej dekadzie redukcję emisji o 32–40 proc. (w porównaniu z dotychczasowymi 30) – ogłosiła Kanada. Sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres i prezydent COP26 Alok Sharma wskazywali na wciąż niewystarczający zakres zobowiązań i dopingowali kraje do zwiększania ambicji. Guterres krytykował kraje G20, które – jak mówił – wciąż wydają w ramach pakietów stymulacyjnych i ratunkowych więcej na sektory związane z paliwami kopalnymi niż na czystą energię.
Sobotni szczyt miał też jednoznacznych antybohaterów. Australii, Rosji, Turcji, Arabii Saudyjskiej, Brazylii i RPA, których planowane wystąpienia zostały uznane za nie dość ambitne, nie dopuszczono do głosu. Jednak także państwa i koncerny najsilniej uzależnione od paliw kopalnych i stawiające opór przed uwzględnieniem klimatu w swoich politykach będą ulegać koniunkturze. Może o tym przesądzić zapowiadany przez Bidena zielony zwrot Waszyngtonu, który szczególnie wyraźnie będzie dawał o sobie znać właśnie na arenie międzynarodowej. Jeszcze przed objęciem przez niego urzędu z bliskich dotąd Trumpowi i sceptycznych wobec podnoszenia ambicji klimatycznych stolic płyną pierwsze sygnały korekty kursu.
Wszystko to wskazuje to, że w lata 20. XXI w. wchodzimy z perspektywą zielonego przyspieszenia, które będzie miało co najmniej kilka centrów: Europę (w tym w szczególności jej północ), USA i Azję Wschodnią. Zielona fala przybiera na sile także dlatego, że coraz wyraźniej widać, że złagodzenie zmiany klimatu nie jest poza zasięgiem – ostatnie wyliczenia naukowców wskazują, że jeśli podjęte już zobowiązania do neutralności klimatycznej zostałyby dochowane, w grę wchodziłoby ograniczenie ocieplenia do 2,1 st. C.
Złudzenia, że przeczekamy ten trend, będą oznaczać dla Polski odłożoną w czasie katastrofę – nie tylko klimatyczną, ale przede wszystkim społeczno-gospodarczą. Bo nie ma też co udawać, że rozpędzająca się transformacja nie grozi rynkom takim jak Polska, największym tutejszym firmom czy choćby inwestowanym w ich akcje oszczędnościom emerytalnym z PPK szybką utratą wartości (według niedawnego raportu Fundacji Instrat nieuwzględnienie ryzyka klimatycznego przez zarządzających funduszami może oznaczać nawet o kilkanaście procent niższe świadczenia). Zamiast torpedowania i hamowania międzynarodowych ambicji czas na potężny wysiłek włożony w takie zaprojektowanie strategii naszej transformacji, by nie zastała nas ona nieprzygotowanych niczym na drugą falę pandemii. I nie okazała się dla Polaków kolejną, pozbawioną niezbędnych osłon, terapią szokową. Odpowiedzialności za społeczną katastrofę związaną z takim scenariuszem nie będzie się dało zrzucić na Brukselę. Na arenie międzynarodowej walczmy zaś o korzystny dla Polski kształt transformacji. Nie uda się to, jeśli pozostaniemy na peryferiach globalnych przemian i w ogonie ambicjonalnego wyścigu. Warto, żebyśmy na przyszłoroczne COP26 pojechali już z takim nowym podejściem.
Zielone przyśpieszenie, poza Europą, będzie miało kilka centrów, także USA i Azję