Dokręcanie śruby przez Komisję Europejską w sprawie klimatu to jasna deklaracja, że Unia ma utrzymać pozycję lidera zielonej transformacji niezależnie od postawy innych globalnych graczy. Krytycy oceniają to jako szaleństwo.
Pomijając klimatycznych negacjonistów, poważne wątpliwości mają nawet ci, którzy faktycznie uważają globalne ocieplenie za istotne zagrożenie. Nie bez racji przyznają, że UE sama nie powstrzyma zmian klimatu, a wymuszenie szybszego tempa transformacji na Chinach, Indiach i na całym Dalekim Wschodzie to walka z wiatrakami. Państwo Środka co prawda zadeklarowało chęć dążenia do neutralności klimatycznej, ale zrobi to we własnym tempie i na własnych warunkach.
Transformacja energetyczna ma być czymś, co będzie wyróżniać Europę. I nawet jeśli dziś pozostali gracze na globalnej szachownicy patrzą na to ze zdziwieniem, to europejscy pomysłodawcy liczą, że prędzej czy później będą i tak musieli pójść w te ślady. Z różnych powodów – jeśli nawet nie ze względu na zbliżający się klimatyczny armagedon, to z uwagi na uciążliwe wahania na rynkach paliw kopalnych, które w przyszłości (pytanie tylko, jak dalekiej) z pewnością okażą się droższe niż OZE. I co wtedy? Według aspiracji eurokratów powinni sięgnąć po już dawno wypracowane europejskie rozwiązania i korzystać z usług tutejszych firm i ich technologii. To dlatego kryzys spowodowany COVID-19 czy zmiana warty w Białym Domu i związany z nią zwrot w polityce klimatycznej Stanów Zjednoczonych jeszcze bardziej zmotywował europejskich polityków do zielonej polityki. Koniec końców to Europa ma stać się ekologicznym potentatem i tym razem nie dać się już wyprzedzić partnerowi zza Oceanu, tak jak stało się w przypadku cyfryzacji. Nowy Zielony Ład ma być zatem nie tylko walką z globalnym ociepleniem, lecz także pomysłem na nowy impuls gospodarczy w UE.
Pokusa jest tym większa dla najbogatszych państw w UE, bo daje też szansę na nowy porządek na własnym podwórku – wszak Europa wciąż pozostaje bardzo chłonnym i atrakcyjnym rynkiem. Wyeliminowanie z niego na skutek transformacji klimatycznej np. pochodzących spoza UE dużych koncernów motoryzacyjnych to z pewnością okoliczność, nad którą politycy największych państw Wspólnoty, w których ulokowane są największe zakłady produkcyjne, z pewnością by nie ubolewali. Widać to zresztą po dość surowym podejściu w nowym planie do samochodów hybrydowych, które zostały potraktowane niemalże na równi ze spalinowymi. A traf chciał, że są domeną np. japońskiej Toyoty.
By się to wszystko powiodło, nie można tu zastosować zasady „do celu po trupach”. Cały plan może bowiem zgubić dość częsta przypadłość wielu doktryn (zwłaszcza brukselskich) – przesada. A dojdzie do niej, jeśli okaże się, że Komisja Europejska będzie chciała przeprowadzić zmiany kosztem najbiedniejszych, nie licząc się w rzeczywistości z kosztami społecznymi. I pomimo zapewnień o kolejnych środkach, można się obawiać, że w dużej mierze będą one ogromne – wizja wyższej akcyzy, droższego ogrzewania czy cen surowców, które odbijają się przecież na konsumentach, niechybnie może do tego prowadzić. Komisja Europejska zapewnia, że jest tego świadoma i będzie wspierać projekty ekologiczne. Tylko czy te pieniądze wystarczą? Uczciwie mówiąc, nikt dziś tego nie wie. Tak jak nie wie, kiedy dokładnie można liczyć, że nowo wynalezione technologie pozwolą już w ciągu najbliższych trzech dekad produkować bezemisyjny cement, mieć w pełni wodorowe hutnictwo czy elektryczny ciężki transport.
Obarczenie kosztami transformacji klimatycznej najbiedniejszych państw UE i tym samym najmniej zamożnych społeczeństw to nie tylko zaprzeczenie dotychczasowych działań UE podjętych choćby w ramach Funduszu Spójności, ale też dobrowolne wystawianie się na kontrę ze strony eurosceptyków. I to nie tylko tych antyklimatycznych. Wbrew utartej opinii obecnie znaczna część eurosceptycznych ugrupowań nie odrzuca konieczności stawiania na odnawialne źródła energii. Jednak gdy tylko okaże się, że na skutek kolejnych klimatycznych kosztów rośnie wzmożenie społeczne (a przykład żółtych kamizelek po podwyżkach cen paliw we Francji może stanowić jedynie preludium do tego, co może się stać), wykorzystają to jako kolejny argument do podważenia sensowności dalszej integracji i za powrotem części kompetencji do państw narodowych. Jeśli wszystkim – od górników, przemysłowców, rolników, aż po kierowców i zwykłych ogrzewających swoje domy obywateli – Zielony Ład będzie kojarzył się jedynie ze zubożeniem, to prędzej czy później do władzy w kolejnych państwach dojdą takie ugrupowania, przy których żadna reforma klimatyczna się nie uda. I żadne płomienne wystąpienia nawet dziesiątek kolejnych nastoletnich szwedzkich aktywistek tego nie zmienią.