Historia drugiego już gazociągu mającego tłoczyć rosyjski gaz przez Morze Bałtyckie do Niemiec i innych krajów Europy Zachodniej zaczęła się w listopadzie 2011 r. To wtedy, niemal równocześnie z uruchomieniem pierwszego Nord Streamu, plan kolejnej inwestycji ogłosili Gazprom i jego zachodnioeuropejscy partnerzy.
Według pierwotnych założeń rurociąg o przepustowości 55 mld m sześc. rocznie miał zostać ukończony w 2019 r., a zatem przed wygaśnięciem kontraktu na tranzyt gazu przez Ukrainę.
Projekt zmagał się jednak z licznymi wyzwaniami politycznymi i prawnymi. Z wydaniem niezbędnych zgód zwlekała Dania, przez której wody przebiega rura. Politycznie atakowała go Ukraina, najbardziej i bezpośrednio zagrożona konsekwencjami uruchomienia Nord Stream 2 (NS2). Na gruncie niemieckim decyzje umożliwiające budowę gazociągu kontestowały do samego końca organizacje ekologiczne. Krytyczne stanowisko w sprawie zajmowały USA, które pod koniec 2019 r. uchwaliły przepisy pozwalające na nałożenie sankcji na podmioty zaangażowane w projekt. Dzięki temu, na ok. 160 km przed zakończeniem układania rurociągu, z inwestycji wycofała się odpowiedzialna za nie szwajcarska spółka AllSeas, a budowa stanęła na niemal rok.
Trudna sytuacja NS2 zmieniła się jednak po wyborach w USA, kiedy władzę w Białym Domu przejął Joe Biden. Z agendą poprawy stosunków z Berlinem, który mocno lobbował za uchyleniem sankcji i – mimo presji ze strony Kongresu – nie zdecydował się uderzyć w operatora gazociągu, spółkę Nord Stream 2 AG oraz jej prezesa. W lipcu ogłoszone zostało niemiecko-amerykańskie porozumienie, w ramach którego Berlin – w zamian za złagodzenie amerykańskiego stanowiska – obiecał stanowczo reagować na wszelkie próby wykorzystania gazu jako broni przeciwko Ukrainie i krajom Europy Środkowej i Wschodniej. Biały Dom nałożył ostatecznie ograniczone sankcje na gazociąg, jednak w ocenie ekspertów nie zagrażają one ukończeniu inwestycji.
Wreszcie walka z NS2 toczyła się na forum UE, gdzie konsekwentnie sprzeciwiała mu się grupa państw na czele z Polską i większość deputowanych w Parlamencie Europejskim. Sceptyczna była również Komisja Europejska. Efektem było uchwalenie, mimo presji ze strony Berlina, regulacji, które mają poddać gazociąg pod reżim unijnych przepisów, które mogą ograniczyć możliwości jego wykorzystywania przez Gazprom (i tym samym obniżyć jego rentowność), a także narzucić obowiązek ustanowienia niezależnego od niego operatora ‒ obecnie rolę tę odgrywa należąca do Gazpromu spółka Nord Stream 2 AG.