Z ociepleniem klimatycznym nie sposób skutecznie walczyć bez globalnego współdziałania państw, a zwłaszcza bez zaangażowania dwóch największych emitentów gazów cieplarnianych: USA i Chin. Problem w tym, że Pekin składa obietnice na wyrost i czyni klimat zakładnikiem stosunków z Waszyngtonem.
Prezydent Xi Jinping był wielkim nieobecnym listopadowego szczytu klimatycznego COP26 w szkockim Glasgow. Atmosfera zimnej wojny między Pekinem a Waszyngtonem utrudnia osiągnięcie znaczącego postępu w walce z globalnym ociepleniem. USA wzywają Chiny, aby nie dopuścić do sytuacji, w której napięcia między dwoma mocarstwami będą rzutowały na współpracę na rzecz ochrony klimatu. Chiny ripostują, że współpracy w zakresie globalnego ocieplenia nie można odrywać od szerszego kontekstu wzajemnych stosunków. I koło się zamyka.
Eksperci są zgodni, że bez znaczącej redukcji emisji w Chinach świat nie wygra walki ze zmianami klimatycznymi. Węgiel stanowi tam blisko 70 proc. produkcji energii. Dopóki Chiny nie włączą się poważnie w wysiłek zahamowania zmian klimatycznych, dopóty nie ma on szansy na sukces, nie mówiąc o tym, jak bardzo cierpi konkurencyjność ekonomiczna Zachodu, a przede wszystkim Europy.
Kraje rozwijające się, w tym Chiny i Indie, najchętniej widziałyby dwa odrębne systemy emisji CO2 – rygorystyczny dla krajów bogatych i łagodniejszy dla krajów uboższych. Chiny twierdzą, że mają prawo robić to, co kraje zachodnie zrobiły w przeszłości, uwalniając dwutlenek węgla w procesie rozwoju swojej gospodarki i wykorzeniania ubóstwa. Od 1750 r. Chiny wyemitowały go w ilości 220 miliardów ton metrycznych – nieco ponad połowę tego, co Stany Zjednoczone, które wypuściły do atmosfery 410 miliardów ton metrycznych. To właśnie dlatego, że Chiny zaczęły produkować znaczne ilości CO2 dużo później niż Europa czy USA. Ich emisje zaczęły rosnąć dopiero około 2001 r., gdy Chiny przystąpiły do Światowej Organizacji Handlu, co dało im dostęp do rynków światowych i napędzało ich eksportowy boom gospodarczy.
Model energochłonny rozwoju gospodarki dobrze sprawdził się podczas pandemii i trudno będzie przekonać społeczeństwo do jego radykalnej zmiany. Chiny są podatne na zmiany klimatyczne – powodzie i susze – ale świadomość klimatyczna jest wśród Chińczyków znikoma.
Chiny jako jedyna duża gospodarka świata uniknęły załamania gospodarczego w pandemicznym 2020 r. Podobnie jak podczas światowego kryzysu finansowego w 2008 r., podejście oparte na inwestycjach w energochłonne gałęzie przemysłu pozwoliło im przetrwać kryzys (chińska gospodarka wzrosła w 2020 r. o 2,1 proc., niewiele, bo znacznie poniżej średniej 7,7 proc. z ostatniej dekady, ale w warunkach pandemii to świetny wynik). Skoro model energochłonny tak dobrze sprawdził się podczas pandemii, to trudno będzie przekonać społeczeństwo do jego radykalnej zmiany. Bo chociaż Chiny są podatne na zmiany klimatyczne – powodzie i susze – to świadomość klimatyczna jest wśród Chińczyków znikoma.
Chiny, które od 2006 r. dzierżą niechlubną palmę pierwszeństwa w zakresie światowych emisji CO2, emitują prawie trzy razy więcej niż Stany Zjednoczone i są odpowiedzialne za ponad jedną czwartą całkowitej światowej emisji gazów cieplarnianych. Niewiele jest aktualnych informacji na temat rocznych emisji w Chinach. Według ClimateDeck, spółki badawczej holdingu Rhodium Group, całkowita emisja gazów cieplarnianych w Chinach wzrosła o 1,7 proc. w 2020 r., osiągając 14 400 milionów ton metrycznych (MMt). Jest to równowartość całkowitej rocznej emisji prawie 180 krajów o najniższych emisjach na świecie razem wziętych. Z drugiej strony, warto przyjrzeć się emisji CO2 na mieszkańca. Tu przodują państwa Karaibów i Zatoki Perskiej. Chiny emitują 7,1 tony, co plasuje je dopiero na 48. miejscu. Dla porównania: USA emitują ponad dwa razy tyle (16 ton), co stawia je na 14. miejscu!
Wraz ze wszystkimi sygnatariuszami Porozumienia Paryskiego z 2015 r. Chiny zgodziły się na wprowadzenie zmian, aby utrzymać globalne ocieplenie na poziomie 1,5°C powyżej poziomu sprzed epoki przemysłowej (1850-1900). Prezydent Xi Jinping zapowiedział, że Chiny ograniczą finansowanie elektrowni węglowych budowanych za granicą w ramach Inicjatywy Pasa i Szlaku, będą ściśle kontrolować zużycie węgla w dwóch kolejnych planach pięcioletnich oraz dążyć do osiągnięcia szczytowego poziomu emisji CO2 w 2025 r. (co oznacza, że od 2026 r. będą już zmniejszały zużycie węgla). Osiągnięcie neutralności węglowej planują natomiast w perspektywie 2060 r. Takie było oficjalne stanowisko Chin na światowym szczycie klimatycznym COP26.
Naukowcy z Uniwersytetu Tsinghua w Pekinie twierdzą, że chcąc dotrzymać kroku krajom wysoko rozwiniętym, Chiny będą musiały w 90 proc. zrezygnować z węgla i zastąpić go energią jądrową i odnawialną w perspektywie 2050 r. Tymczasem w budowie są obecnie nowe elektrownie węglowe w ponad 60 lokalizacjach na obszarze całego kraju. Tylko w zeszłym roku Chiny uruchomiły 38,4 GW nowych mocy (wzrost o 29,8 GW) w 2020 r., co stanowi 76 proc. wszystkich oddanych do użytku mocy węglowych na świecie – wynika z badania amerykańskiego think tanku Global Energy Monitor oraz Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA) w Helsinkach.
To tłumaczy, dlaczego Climate Action Tracker, międzynarodowa platforma naukowców i ekspertów klimatycznych, twierdzi, że obecne działania Chin są „wysoce niewystarczające” i gdyby wszystkie kraje tak postępowały, doprowadziłoby to do globalnego ocieplenia o 3°C. Co więcej, nowe elektrownie są zwykle aktywne przez 30 do 40 lat, więc jeśli Chiny poważnie myślą o odchodzeniu od węgla, to będą musiały nie tylko zamknąć stare bloki, ale także zmniejszyć moc tych nowszych. Na pewno możliwe będzie doposażenie ich w technologię wychwytywania emisji, ale wiele zakładów i tak będzie musiało zostać spisanych na straty po minimalnym okresie eksploatacji.
Na obronę Chin można przytoczyć argument, że w dobie globalizacji bogata Północ korzysta z taniej siły roboczej Południa m.in. w Chinach, czym poprawia swoje statystyki emisji CO2 i pogarsza chińskie. Chodzi o to, że statystyki dotyczące emisji CO2 są zwykle rejestrowane według zasady producenta, a nie konsumenta. Każdy z nas posiada masę rzeczy „Made in China”. Przedmioty te są sprzedawane poza Chinami, ale produkowane w Chinach. W związku z tym gazy cieplarniane emitowane podczas wytwarzania produktu obciążają rachunek Chin, a nie kraju, w którym się go kupuje i używa. Zgodnie z zasadą konsumenta, ślad węglowy USA w 2018 r. był o około 6,3 proc. wyższy niż w przypadku zasady producenta, podczas gdy w Niemczech był o 14 proc. wyższy. Kraje sklasyfikowane najwyżej według zasady konsumenta to Malta i Szwajcaria, z odpowiednio o 248 proc. i 225 proc. wyższym śladem węglowym.
Na plus trzeba też zaliczyć Chinom, że latem tego roku ustanowiły największy na świecie system handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla oraz intensywnie rozwijają odnawialne źródła energii. Dążeniu do dekarbonizacji sprzyja bowiem szczególna pozycja Chin w zakresie produkcji ekologicznych technologii, takich jak panele słoneczne i akumulatory. Zielone technologie są wykorzystywane w walce z zanieczyszczeniem powietrza w chińskich miastach, a także eksportowane za granicę. Paradoksalnie, właśnie dzięki temu eksportowi, można powiedzieć, że Chiny patronują globalnej transformacji energetycznej. Władze rozumieją ich ogromny potencjał gospodarczy: zapewnianie miejsc pracy i dochodów milionom Chińczyków oraz zmniejszanie zależności od zagranicznej ropy i gazu.
Pekin musi zrównoważyć konkurencyjne priorytety: przebudowę ugruntowanego modelu gospodarczego opartego na przemyśle ciężkim i zarządzanie wzrostem w pandemii. Obserwatorzy czekają, aby dowiedzieć się, jak władze planują utrzymać wzrost przy jednoczesnej transformacji gospodarki, zwłaszcza sektora państwowego znanego z przemysłów wysokoemisyjnych, takich jak stal, cement i aluminium.
Rząd musi także pokazać chińskiej opinii publicznej, że drastyczne kroki na rzecz ograniczenia emisji leżą w interesie kraju, a nie są wynikiem presji Zachodu, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych. Najprościej postawić na ambicję, bo im ambitniejsi są Amerykanie w zakresie polityki klimatycznej, tym bardziej Chińczycy chcą im dotrzymać kroku. I bynajmniej nie charytatywnie, ponieważ silnie zarysowane cele klimatyczne zachęcają przemysł w Chinach i na innych rynkach wschodzących do rozwijania technologii niskoemisyjnych, które mogą być następnie sprzedawane reszcie świata. W tym sensie mamy do czynienia z szansą biznesową.
Grażyna Śleszyńska